Deja Vu
Francuska Kocica
Rozdział 4
Furia
Przebudziwszy
się leżał przez moment nie otwierając oczu. Jego myśli były na tyle chaotyczne,
że nie potrafił pozbierać ich w jedność. Miał jakieś dziwne wrażenie, że stało
się coś ważnego. Zaciągnął się głęboko nietypowym zapachem, jaki docierał do
jego nozdrzy i w jednej chwili wszystko do niego wróciło. Otworzył gwałtownie
oczy, które natrafiły na wściekłe spojrzenie dziewczyny. W pierwszym momencie zmroziło
go to i pomyślał, że gdyby wzrok mógł zabijać, to już byłby martwy. Leżała
dokładnie naprzeciw niego, opierając głowę o jego przedramię. Przypatrywała mu się
nieustępliwym wzrokiem, a on milcząc starał się ukryć emocje, jakie to w nim
wzbudzało. Ta jej nieugięta postawa sprawiała, że nie umiał spojrzeć na nią jak
na normalną kobietę. Dlaczego tu z nią leżał? Dlaczego marnował na nią swój
czas, wiedząc, że czekają go bardzo ważne obowiązki?
–
Muszę wracać do domu – usłyszał w pewnym momencie jej głos i przez chwilę nie
mógł przyswoić sensu jej słów, delektując się tym dźwiękiem na spokojnie.
Wydawała
się być zupełnie nieświadoma sytuacji, w jakiej się znalazła. Udało jej się
ujść z życiem z niewoli. Jakimś cudem ludzie w klanu MacAlayów nie zrobili jej
krzywdy. Przez swą głupotę prawie zginęła podczas bitwy, a później…
cóż, tej
myśli nie chciał rozwijać. Nadal żywił do niej tę samą wściekłość. Jego plany
nie uległy zmianie. Nadal miał zamiar ją torturować, a później wtrącić do
lochu, przez co jej powrót do domu wydawał się być teraz więcej niż śmieszny.
Zasłużyła na najcięższą karę za to, co uczyniła i on miał zamiar osobiście
dopilnować, aby ją poniosła. Tylko jaka to miałaby być kara? Co takiego miał z
nią zrobić?
–
Powiedz coś – usłyszał jej szept i poczuł dreszcze.
To
było dziwne, ale nie wiedział, co przy niej ma robić, co ma z nią robić. Nie
wiedział nawet co ma powiedzieć.
–
Nie możesz wrócić do domu – oświadczył stanowczym tonem.
–
Dlaczego? – usłyszał jej zdziwiony głos i pomyślał, że zadała całkiem dobre
pytanie. On sam chętnie poznałby na nie odpowiedź.
–
Pamiętasz coś uczyniła wczoraj? – zapytał, a ona zmarszczyła nos.
–
Pamiętam, czego nie dokończyłam… – wyszeptała, a jego wszystkie mięśnie napięły
się w tym samym momencie.
–
Czego? – usłyszał swój głos, lecz w odpowiedzi dostał jedynie jej nieoczekiwane
pocałunki.
Zaskoczony
zamarł, lecz nie na długo. W tym momencie wyłączyło mu się myślenie, wszelkie
kalkulacje i niepotrzebne przemyślenia odsunął na bok. Chłonął ją, każdy jej
dotyk, każdy ruch. I choć gdzieś tam notorycznie przebijała się myśl, że to
przecież nie jest normalne zachowanie tej dziewczyny, to uciszał ją. Tłamsił,
nie dopuszczał do siebie. Jej skóra była przyjemna w dotyku, a zapach włosów
wprost doprowadzał go do szału.
W
pewnym momencie otworzył oczy wybudzając się ze snu i w pierwszej chwili nie
mógł pozbierać swych myśli. Dziewczyna. Spojrzał w bok i ujrzał ją leżącą w tym
samym miejscu, w którym widział ją w swym śnie. Spała. Oddychała miarowo, a on
uspokoił się. Pobudzony niedawnym snem, wolał na spokojnie dojść do siebie i
przemyśleć, co z nią zrobić. Najważniejsza była rozmowa. Musiał dowiedzieć się
skąd ona pochodzi i o czym mówiła wczorajszej nocy. Gdy już się tego dowie, to
wtedy będzie mógł do woli ją torturować. Spojrzał na jej spokojną twarz i
mimowolnie się uśmiechnął. Nie znał się na kobietach i dla niego albo były ładne,
albo brzydkie. Młode albo stare. Głupie albo takie, których nie chciał w swoim
życiu. Brice była inna. Wymykała się ze wszystkich reguł. Owszem, była bardzo
ładna, to się zgadzało, była też młoda, choć nie umiałby powiedzieć ile
dokładnie mogłaby mieć lat. Chciał się tego dowiedzieć. Chciał wiedzieć
wszystko. Była inna niż wszystkie kobiety, jakie znał. Była odważna i
brawurowa. Nie miała w sobie za grosz pokory, jaką powinna mieć każda kobieta.
Brice była zuchwała i pomimo że nie zgadzało się to z wizerunkiem kobiety, jaki
był mu znany, pociągało go to w niej. Dziewczyna była niczym dzika,
nieujarzmiona kotka, która przy pierwszej lepszej okazji bez lęku wyciąga
pazurki, o czym przekonał się w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dotknął dłonią
policzka i z jego gardła wydobył się tłumiony pomruk niezadowolenia, gdy palce
natrafiły na zadrapania. Równocześnie była w nim jakaś podświadoma nuta
akceptacji.
Wpatrywał
się w jej twarz i ujrzał na niej liczne zadrapania. W większości był ich
sprawcą, z czego nie był zadowolony. Przypomniał sobie słowa Uny, która
nawrzeszczała na niego, że oklepuje Brice jak baba i zagotował się ze złości.
Od zawsze ostrzegał ją, że kiedyś się doigra i w tym momencie miał ogromną chęć
skręcić jej kark. Oczywiście nie dbał o to co sądzi o nim Brice, ale przecież
Una nie powinna tego przy niej mówić. Zawsze się hamuje i okazuje należny
szacunek, gdy ktoś z nimi jest, teraz jednak trochę ją poniosło. Widocznie
dziewczyna tak oddziałuje na otoczenie. W tej sytuacji trochę dziwne wydaje się
to, że Una, która tak się za nią wstawiła, kazała jej jednak spać na podłodze.
Coś musiało tu zajść. Może dziewczyna zrobiła coś Unie. Miał tyle pytań i ani
jednej odpowiedzi.
W
pewnym momencie Brice westchnęła przez sen i przysunęła się bliżej niego, a
następnie objęła go ramieniem i wtuliła się w niego niczym kociak. Zdawał sobie
sprawę z tego, że gdyby miała świadomość swoich czynów, to prędzej przegryzłaby
mu gardło, niźli pozwoliła się choćby dotknąć. Zdawał sobie sprawę z tego, że
miał nad nią w tym momencie władzę absolutną i że zrobi z nią wszystko to, na
co będzie miał ochotę, a nie wykluczał, że będzie miał ochotę nie tylko na
tortury. Poskromienie tej złośnicy w każdej dziedzinie, wydawało się być
prawdziwym wyzwaniem. Różniła się od kobiet, które miał i nie umiałby nawet
powiedzieć czym. Spojrzał w dół jej ciała i poczuł gorąco. Płócienny, jasny
pled uwydatniał każdy szczegół jej sylwetki. Uniósł delikatnie materiał i
przyglądał się płynnym kształtom jej zgrabnej sylwetki. Biodra aż prosiły, aby
położyć na nich dłonie i musiał z całej siły powstrzymywać się, aby tego nie
zrobić. Nie chciał jej zbudzić, jednak w pewnym momencie ujrzał jak otwiera
oczy. Przez chwilę patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. Później jej
źrenice powiększyły się, a ona sama poderwała się gwałtownie i odsunęła na
długość ramienia. Patrzyła na niego trochę zlękniona, lecz z chwili na chwilę w
tym spojrzeniu pojawiało się coraz więcej wściekłości. Wspomnienia wracały
nieubłagalnie, a jej bojowa mina nie wróżyła niczego dobrego. Poczuł złość.
Dlaczego ta dziewczyna tak na niego reaguje? Przypomniał sobie jak nazwała go
tchórzem i poczuł chęć, aby złapać ją za włosy i…
–
Gdzie jesteśmy? – usłyszał jej drżący głos i poczuł ulgę.
–
W mym zamku – powiedział po dłuższej chwili. – Byłaś w niewoli.
–
Tak, wiem, że jesteśmy w twoim zamku, ale chcę wiedzieć dokładnie gdzie. Una
powiedziała, że… Kim ty w ogóle jesteś? – zapytała, a on zmarszczył czoło. Co
mogła jej powiedzieć ta starucha?
–
Jestem naczelnikiem…
–
To też wiem od Uny. Ale byłabym wdzięczna za informację o tym, co stało się
wczoraj. Wydaje mi się, że nieco zbyt wiele wypiłam i mam wrażenie, że
ubzdurały mi się jakieś dziwne rzeczy – oświadczyła, a on pomyślał, że Una z
pewnością dała jej wina, ale przecież stało się to dopiero po jego wyjściu.
Nie
może zatem zwalać na alkohol tego jak haniebnie zachowała się względem niego
tam w chacie gdy chciał ją…
–
Owszem, prawiłaś dziwne rzeczy – powiedział chłodno, nie chcąc kontynuować
swych myśli.
–
Co mi się stało? – zapytała, spoglądając na swe dłonie, a następnie dotknęła
ramienia, które owinięte było w jednym miejscu bandażem.
–
Niczego nie pamiętasz? – zapytał, mając nadzieję, że będzie miała choćby
częściową amnezję.
–
Pamiętam wszystko – oświadczyła po krótkiej chwili. – Staram się poukładać to w
miarę logicznie, bo w mojej głowie jest teraz cholerny pierdolnik.
Patrzyła
na leżącego obok mężczyznę i krew uderzała jej do głowy. Wracające myśli
przywoływały raz za razem obrazy, jakie pamiętała z wczorajszej nocy i czuła
niepokój. To wszystko było tak nieprawdopodobne, że trudno było jej się w tym
połapać. Pamiętała, że wczorajszego wieczoru wypiła kilka lampek wina u siebie
w domu wraz z Connorem, a po przybyciu na miejsce nie odmówiła sobie szampana. Wiedziała,
że mieszanie alkoholu bywa dla niej zgubne i wczorajszej nocy miała tego
świadectwo. Ten cholerny prymitywny facet próbował ją zgwałcić. Patrzała na
niego i miała ochotę okładać go pięściami, jednak jego obnażona pierś nieco ją
dekoncentrowała.
–
Uderzyłeś mnie w twarz – powiedziała w pewnym momencie oskarżycielskim tonem i
ujrzała na jego obliczu grymas złości. Podniósł się i usiadł.
–
Pamiętasz coś zrobiła? – wrzasnął, a ona przymknęła oczy zlękniona jego
nieoczekiwaną reakcją.
Co
takiego zrobiła? Zaczęła szukać w myślach jakichś innych zdarzeń i czuła
jedynie potworny chaos. Były jakieś zamieszki i ktoś tam się bił. On dołączył
do nich i…
–
Czy ty wczoraj… czy ty komuś zrobiłeś krzywdę? – zapytała po krótkiej chwili i
ujrzała jak przygląda się jej zbity z tropu.
–
Krzywdę? – powtórzył.
–
Wydawało mi się, że tam ktoś się bił i ty… i ty miałeś miecz i…
–
Była bitwa, wygraliśmy ją. Zginął każdy z klanu MacAlayów.
–
Zaraz, moment. Zginął w sensie, że się zgubił? – przerwała mu, trochę
zaniepokojona. – Muszę wiedzieć, gdzie jestem. Muszę zadzwonić do pracy i
powiedzieć, że się spóźnię. Nikt nie wie, gdzie jestem. Muszę skontaktować się
z Connorem w sprawie obrazów – wyszeptała i utkwiła w mężczyźnie swój wzrok.
Był
cholernie podobny do tego człowieka z obrazu, ale to przecież tylko
podobieństwo. Obraz pochodził z szesnastego wieku. To nie mógł być on.
–
Najpierw będziesz musiała wyjaśnić mi kilka spraw, a później, jeżeli będziesz
posłuszna, to wyślę cię do jakiejś pracy. Może daruję ci życie, ale po tym coś
powiedziała…
–
Pojebało cię? – przerwała mu ponownie. Gadał jak wariat. Może to był jakiś
szaleniec. A jeżeli on tam faktycznie kogoś zabił? – Gdzie jest jakiś telefon?
– zapytała i ujrzała na jego twarzy wściekłość.
–
Jeżeli jeszcze raz mi przerwiesz, to…
–
Chciałabym zadzwonić. Czy mogę skorzystać z telefonu? – ujrzała jak facet
zaciska dłonie w pięści i dostrzegła niepokojący grymas na jego twarzy. –
Wybacz mi. Chciałabym po prostu… chciałabym…
Właśnie.
Czego by chciała? Spojrzała na niego i poczuła ogromny żal, a jej oczy
zaszkliły się łzami. Ujrzała w jego oczach zdziwienie. Tak, jakby nie
spodziewał się jej łez.
–
Przecież nie powiedziałem, że cię zabiję – stwierdził cicho. – Na razie nawet
cię jeszcze nie uderzyłem – ujrzał jak dziewczyna wzdycha bezradnie, co w
jakimś stopniu rozżaliło go.
–
Kim ty tak naprawdę jesteś, Blane? – usłyszał i poczuł mrowienie na karku. –
Oprócz tego, jak się nazywasz, nie wiem o tobie niczego, chociaż jeszcze kilka
godzin temu chciałeś mnie zgwałcić – stwierdziła, a widząc, że chce coś
powiedzieć, nie pozwoliła mu i kontynuowała. – Bez obawy, nie będzie
konsekwencji. Chociaż tego, że mnie uderzyłeś, nie puszczę ci płazem – dodała i
ujrzała na jego twarzy zdziwienie. Czasem miała wrażenie jakby nie wiedział, o
czym ona mówi. Czyżby akcent był aż takim utrudnieniem?
–
Co chcesz o mnie wiedzieć? – usłyszała jego chłodny głos i spojrzała mu wprost
w oczy.
–
Kim jesteś, Blane? – zadała pytanie.
Spoglądał
na nią pociemniałymi z gniewu oczyma. Jego twarz była fascynująca. Było w niej
tak ogromne podobieństwo do mężczyzny z portretu, że chwilami miała ochotę go
dotknąć. Ten stanowczy i władczy grymas twarzy oraz uniesiona górna brew.
Zmrużone oczy i ten niesamowity, charakterystyczny gest, gdy jego górna warga
unosiła się jak u jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Czarne, długie włosy opadały na
ramiona, a ona ledwie powstrzymywała się, aby ich nie odgarnąć z jego policzka.
Co takiego było w tym mężczyźnie, że tak bardzo ją pociągał? Kawał skurwysyna,
który bez mrugnięcia okiem podniósł na nią rękę, a ona z jakichś
niezrozumiałych powodów czuła do niego dziwną słabość.
–
Nazywam się Blane MacLeod i jestem naczelnikiem klanu oraz panem na zamku
Ardvreck – oświadczył dumnie, a ona zamarła.
Gadał
jak potłuczony. Naczelnik klanu? Pan na zamku? Facet mógł być nawet psychicznie
chory. Łaził ubrany w jakieś starodawne szaty, bo przecież tego, co miał na
sobie poprzedniego wieczoru nie można było nazwać codziennym ubiorem. Jeździł
konno i z pełnym orężem. Nawet wystrój i umeblowanie tego cholernego zamku
świadczyły o tym, że ten człowiek miał jakiegoś świra na punkcie przeszłości. W
tym momencie miała jednak nieco inny problem, który z każdą chwilą ściągał jej
myśli na zupełnie inny tor.
–
Gdzie tu jest łazienka? – zapytała zduszonym głosem.
–
Co? – usłyszała i poczuła złość. Musiała jak najszybciej dostać się do toalety.
–
Muszę skorzystać z łazienki. Byłabym wdzięczna, gdybyś mi powiedział gdzie jest
i jeżeli nie masz nic przeciwko, to proszę abyś się pośpieszył – powiedziała
jednym ciągiem.
–
O czym ty do diabła mówisz? – wrzasnął w pewnym momencie, a ona po raz kolejny
podskoczyła wystraszona.
–
Sikać mi się chce! – krzyknęła, nie mogąc powstrzymać złości. Te jego nagłe
wrzaski sprawiały, że miała ochotę zrobić mu krzywdę.
–
Sikać? – zapytał, a po chwili roześmiał się głośno.
–
Tak! Sikać! – wrzasnęła cała czerwona na twarzy.
–
Pod łóżkiem – powiedział, wpatrując się w nią z głupim uśmiechem.
–
Co pod łóżkiem? Mam wejść pod łóżko i sikać? – Była coraz bardziej
zdenerwowana. Czuła, że jeszcze moment i zsika się w majtki. Albo właściwie ich
strzępy.
–
Pod łóżkiem jest wiadro – usłyszała i zamarła. Robił sobie z niej jaja?
–
Nie mam najmniejszej ochoty na dowcipy, więc jeżeli natychmiast nie powiesz mi
gdzie jest łazienka, to oświadczam ci, że…
–
Jeżeli wolisz, to wyjdź na dwór – przerwał jej, a ona ujrzała, że nie żartował.
Czyżby
ten facet aż tak bardzo dbał o szczegóły, czy po prostu najzwyczajniej w
świecie się nad nią pastwił? A może po prostu żartował? W tym momencie nie
miała ochoty na jakiekolwiek rozmyślania. Spanie na podłodze? Sikanie na
dworze? Jakie to miłe z jego strony, że pozwolił jej zjeść przy stole. Chociaż
zawdzięczała to raczej Unie. Miała ochotę wrzeszczeć. Odrzuciła pled, chcąc
wstać, ale coś ją powstrzymało. Ujrzała jak Blane podnosi się z łóżka i idzie w
stronę okna. Ująwszy w dłonie ciężkie, czarne kotary szybkim ruchem odsłonił
okno, wpuszczając promienie słoneczne, które w jednej chwili otoczyły sobą jego
postawną sylwetkę. Gapiła się na niego z otwartymi szeroko oczyma. Teraz szedł
do niej wolnym krokiem i z jakąś dziką satysfakcją obserwował jej reakcję na
jego nagie ciało.
–
Jesteś… – Po jej głowie przebiegało setki myśli. Czy to, co widziała, było
codzienną męską przypadłością, jaką jest poranny wzwód? Ale czy to powinno
trwać tak długo? Przecież gadali już dobrych kilkanaście minut. Może nawet pół
godziny. I czy to powinno być aż tak... – Przestań! – krzyknęła, a późnej
spojrzała na jego twarz i ujrzawszy na niej rozbawienie, poczuła na siebie
złość. Sama dawała mu powody.
Poderwała
się gwałtownie i odwróciła twarz w drugą stronę, niestety tak niefortunnie, że
uderzyła głową w drewniany filar łóżka.
–
Kurwa mać! – wrzasnęła, rozcierając bolesne miejsce.
Łazienka,
dwór, cokolwiek. Musiała się wysikać, musiała gdzieś uciec, bo jeszcze chwila i
samo przyglądanie się jego nagiemu ciału doprowadzi ją do niepożądanych
reakcji.
–
Wszystko w porządku? – usłyszała jego głęboki ton głosu i zadrżała.
Co
on mógł sobie o niej pomyśleć? To bez dwóch zdań jakiś wariat, ale nie była
zadowolona z tego, że pozwalała mu obserwować swe dzikie reakcje. Najpierw
gapiła się niczym kretynka na jego krocze, dosłownie nie odrywając wzroku od
strategicznego punktu, a później jak głupia odwracała głowę taranując meble.
Teraz natomiast ukrywała twarz w dłoniach. Była niczym małe, głupiutkie
dziecko, które po zasłonięciu oczu myśli, że staje się niewidoczne. Złość
budził w niej również fakt, że facet doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co
pobudziło ją do tak szalonych reakcji.
Łazienka.
Teraz tylko to się liczyło. Nie chcąc wdawać się w głupie dyskusje poderwała
się z łóżka i ruszyła w stronę drzwi. Nie miała zamiaru pytać go nawet o tak
przyziemne sprawy jak papier toaletowy. Teraz chciała po prostu jedynie się wysikać.
Później potrzebowała prysznica, najlepiej zimnego. Dosłownie i w przenośni. Gdy
wybiegała usłyszała jego głośny śmiech.
–
Schodami dostaniesz się na dół szybciej – usłyszała jego głos i skierowała się
w stronę kręconych schodów, które były dość strome i wąskie.
Una
przyprowadziła ją innym wejściem. Prawdopodobnie droga z kuchni do sypialni
wiodła przez całą posiadłość, a ona w tym momencie potrzebowała dostać się na
dwór. Później będzie czas na wszystko inne. Biegła pośpiesznie, a schody
wydawały się nie mieć końca. Ile tu mogło być pięter? Była przekonana, że
pokonała już co najmniej dwa, a przecież miała przed sobą jeszcze schody. Czy
on nie mógł tu założyć windy? W pewnym momencie zawadziła o coś materiałem
koszuli i potykając się, wpadła na kogoś. Po chwili odsunąwszy się nieco w tył,
ujrzała wpatrzone w nią z zainteresowaniem pogodne oczy wysokiego, postawnego
szatyna, który uśmiechnął się szeroko, gdy ujrzał jak zamrugała oczyma,
spoglądając na niego zaskoczonym wzrokiem.
–
Witaj, pani – usłyszała przyjacielski ton głosu i ujrzała jak pochyla przed nią
lekko głowę.
–
Że co? – zapytała zupełnie wytrącona z równowagi.
Czyżby
kolejny wariat? Patrzyła na jego płócienną koszulę, na którą narzucony był
skurzany kubrak podbity jakimś futrem. Również i on miał na sobie kilt, a ona
pomyślała, że może jest tu jakiś zlot miłośników tego typu imprez. Bo przecież
dwóch wariatów to byłoby o co najmniej jednego za dużo. Zresztą ten wyglądał
jak normalny, cywilizowany człowiek. Był bardzo sympatyczny i grzeczny.
–
Jestem Bothan – usłyszała i chcąc nie chcąc, uśmiechnęła się. Musiała na dół,
koniecznie, jak najszybciej. – Powiedziano mi o tobie – To nieco ją zaskoczyło.
–
Powiedziano? – Co do jasnej cholery mu powiedziano i kto mu to powiedział?
W
jednej chwili wszystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane. Czyżby
chodziło o wczorajsze zamieszki? Może ktoś ją tam widział. Przecież próbowała
podnieść miecz w wiadomych celach. Nikt nie uwierzyłby jej w to, że chciała nim
podłubać w zębach. A jeżeli będzie miała przez to problemy? Jeżeli ktoś tam
faktycznie zginął i wina spadnie na nią?
–
Blane wyjawił, że pojmano cię i trzymano w niewoli – usłyszała i o mało nie
parsknęła śmiechem.
–
Uwierzyłeś mu? – zapytała, a widząc jego konsternację, dodała. – W którym ty wieku
żyjesz?
–
W szesnastym – usłyszała i westchnęła zrezygnowana.
Ok.,
z wariatami się nie dyskutuje. Dobrze, że chociaż Una była normalna i nie
pieprzyła wciąż tych samych, głodnych kawałków.
–
Muszę iść – powiedziała, starając się nie pokazać jak bardzo musi. A w tym
momencie musiała już naprawdę bardzo. – Słuchaj Bothar, pogadamy za moment.
Ok.? Teraz muszę załatwić bardzo naglącą sprawę.
–
Bothan – poprawił ją niezrażony, nadal sympatycznie się do niej uśmiechając. –
A tobie jak na imię, pani?
–
Na imię mi Brice, panie! – dodała ze złością, a później odwróciła się na pięcie
i bez słowa zbiegła na dół, pozostawiając mężczyznę samego.
Jeszcze
przez moment wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęła, a po chwili wbiegał
już na górę. Zastał Blane’a tak jak podejrzewał w sypialni. Niekompletna
garderoba i ten wyraz błogiego zadowolenia, potwierdziły jego przypuszczenia.
–
Nadobna i niegłupia ta twoja francuska kocica. Tylko jakaś taka trochę… – Nie
wiedział, jakiego słowa użyć. – Trochę zagubiona.
Widział
wpatrującego się w niego ze złością przyjaciela i uśmiechnął się pod nosem.
–
Nie zezwoliłem na rozmowę z jeńcem – powiedział gwałtownie Blane, a Bothan
ledwie powstrzymał się aby nie parsknąć śmiechem.
–
Jeńcem? Myślałem, że wyzwoliłeś ją z niewoli nie po to, aby uczynić ją ponownie
jeńcem. Pozwól, że zapytam. Spała w lochu, czy w twym łożu? – Blane westchnął
zrezygnowany. Przez tą dziewczynę zaczynał zachowywać się histerycznie.
–
Nie twoja rzecz, gdzie ta dziewka spała. Po cóż przybyłeś na zamek? Masz sprawę,
czy przywiodła cię ino ciekawość? – Doskonale znany był mu powód przybycia
przyjaciela, ale chciał usłyszeć to osobiście.
–
Nie wygląda na zwykłą dziewkę – powiedział w zamyśleniu mężczyzna. – Prędzej na
jakąś szlachciankę. Czy wiesz, z jakiego rodu się wywodzi? Powiedziała z jakich
okolic pochodzi?
–
Jeszcze z nią nie rozmawiałem o jej rodzinie. Inne sprawy są ważniejsze –
powiedział, chcąc podkreślić, że Brice tak naprawdę niewiele go obchodzi.
–
Oczywiście, przyjacielu. Jeżeli chcesz, to zajmę się dziewczyną za ciebie. Masz
ważniejsze obowiązki, jako naczelnik – powiedział uśmiechając się półgębkiem
Bothan, wiedząc doskonale jaką reakcję wzbudzi jego propozycja i nie pomylił
się.
–
Bez problemu, należycie sobie ze wszystkim poradzę. Powiedz lepiej czyś przybył
tu jeno przez wzgląd na dziewczynę, czy jest jeszcze jakiś inny powód twej nieoczekiwanej
wizyty? – zapytał.
–
Chciałbym, aby chodziło tylko o tą ślicznotkę – usłyszał ponury głos
przyjaciela.
–
Zaoszczędzę ci fatygi i odpowiem na niezadane jeszcze pytanie. Żonę wezmę
sobie, gdy taką podejmę decyzję i wybiorę taką, która spełni me… – Tu
zastanowił się przez moment. – Oczekiwania – zakończył niepewnym głosem.
–
W ten sposób możesz prawić z Eiligiem albo Ossinem – Usłyszawszy słowa Bothana,
westchnął.
Miał
rację. Z nim jednym mógł rozmawiać jak z prawdziwym przyjacielem, a nie ulegało
wątpliwości, że rozmowa jest konieczna. Los klanu zależał od niego. Los wielu
ludzi, którzy na nim polegali. I chociaż tego nigdy nie pragnął,
odpowiedzialność za nich spoczywała na nim. Ale czy teraz był odpowiedni czas
na rozmowę? Podczas gdy ta niemądra dziewczyna zbiegła na dół i nie wiadomo, co
robiła. Zacisnął ze złością szczękę i zapiął klamrę pasa, do którego
przytroczone były dwa duże, obusieczne noże. Miecz pozostawił na komodzie.
–
Zrobię co będzie konieczne – powiedział chłodno i usłyszał za sobą kroki, a po
chwili poczuł dłoń Bothana na swym ramieniu.
–
Wiem i dlatego właśnie przyszedłem rozmawiać – usłyszał i odwrócił się w jego
stronę, spoglądając na niego pytającym wzrokiem. – Jednak nie musi być to klan
MacCallum.
–
Chcesz mi więc dać do zrozumienia, że nocą powiedziano prawdę o dziewczynie –
powiedział rzeczowo dość rześkim głosem, co nieco zaskoczyło Bothana, który nie
taką odpowiedź spodziewał się usłyszeć.
–
Nie widziałem jej osobiście, lecz słyszałem o niej te same rzeczy. Kobiety
schodzą jej z drogi, a ona żyje z mężczyznami.
–
Zabrzmiało to wielce zachęcająco, lecz byłbym rad usłyszeć jak rozwijasz swą
wypowiedź, przyjacielu.
–
Wybacz Blane, istotnie nie zabrzmiało to dobrze. Miałem na myśli raczej to, że
ona żyje jak mężczyzna – powiedział pośpiesznie.
–
Co masz przez to na myśli? – Blane chciał jak najszybciej zakończyć dyskusję i
w tym momencie było mu zupełnie obojętne jak żyje córka MacCalluma. Mogła sobie
nawet żyć z końmi w stajni. On chciał zejść na dół i sprawdzić co dzieje się z
Brice. Powinna już wrócić. Może gdzieś pobłądziła. Może nawet spróbowała
ucieczki.
–
Jej brat jest bardziej zniewieściały od niej. Panna jeździ konno lepiej niż
niejeden wojownik. Walczy również jak…
–
Walczy? – wszedł mu w słowo Blane. – Stary MacCallum pozwala jej trenować na
placu? – zapytał niedowierzająco.
To
co słyszał było dla niego nowością. Owszem, zdarzało się tak, że któraś z
kobiet potrafiła się bronić. Bywało, że któryś mąż przyzwalał na takie
fanaberie głównie z powodu możliwości samoobrony, gdy podczas jakiejś potyczki
kobiety pozostawały domostwach praktycznie bez mężczyzn. Jednak bywały to
bardzo nieliczne przypadki i Blane osobiście spotkał się z tym jeden raz. Córka
Eiliga, Artis,
kilka lat temu pobierała lekcję, których udzielał jej ojciec, lecz była
niechętna i robiła to z obowiązku.
–
Blane, ona bierze udział w każdej bitwie. Na placu spędza kilka godzin dziennie
– słowa przyjaciela sprawiły, że zamarł. Czy mogło być gorzej?
–
Podejrzewam, że nie nosi tam wody – wymruczał niechętnie na myśl o dziewczynie.
–
Szkoli się. Ponoć strzela z łuku najlepiej ze wszystkich ludzi MacCullama –
Blane pomyślał, że przyjaciel już chyba bardziej nie mógł go dobić, a jednak. –
Kobiety jej unikają, a mężczyźni traktują jak druha.
–
Już bardziej dyplomatycznie nie mogłeś mi powiedzieć, że jest szpetna –
stwierdził.
–
Osobiście jej nie widziałem, ale do tej pory żaden mężczyzna jej nie chciał –
Chyba to wystarczyło, bardziej zniechęcić go już nie mógł.
–
Potrzebuję dziedzica, żona mi niepotrzebna. Spełni swą powinność, jedynie tego
od niej oczekuję. Zajmie się dzieckiem, a ja zatroszczę się o resztę.
–
I nie będzie przeszkadzało ci, że jest taka… – Nie mógł przemóc się, aby nazwać
tego dosłownie. – Mało urodziwa – To wydało mu się być najbardziej neutralne.
–
Potrzebuję, aby dziewczyna urodziła mi syna. Szkotek o pięknym licu mogę mieć
na pęczki.
–
Nie muszą to być jedynie Szkotki – podsunął dyplomatycznie Bothan, a ujrzawszy
grymas złości na twarzy przyjaciela dodał pośpiesznie. – Muszę cię jednak
zmartwić przyjacielu.
–
Co znowu?
–
Stary MacCallan to człowiek tradycyjny, a swoją córkę kocha nad życie.
–
Stary zejdzie z tego świata jak mniemam już w niedługim czasie – stwierdził.
–
Ale przecież…
–
Jestem honorowym człowiekiem. Zawrę z tą dziewką układ, a jeżeli stary tak
bardzo ją kocha, to nigdy się o nim nie dowie – uciął krótko i stanowczo.
–
Tak właśnie myślałem. Ale możemy poszukać jeszcze innego wyjścia z sytuacji.
Może jakiś inny naczelnik ma córkę na wydaniu i może jest bardziej…
–
Przez wzgląd na naszą przyjaźń, nie kończ – powstrzymał go. – Podjąłem decyzję.
Klan MacCallum to bardzo mocny klan. Lepszego nie znajdę – powiedział.
–
Ale…
–
Wystarczy. Powiedz mi lepiej, co z synem MacCalluma. Nie będzie rościł sobie
praw? – zapytał.
–
Wychował się na dworze angielskim. Miecz nosi dla ozdoby – Słowa Bothana mu
wystarczyły.
–
W takim razie wyślij ludzi i zaproś starego wraz z córką na zamek – stwierdził.
–
Wkrótce będą gościć u siebie ambasadora Francji. Stary z tej okazji urządza
turniej. Wyglądałoby chyba lepiej, gdybyśmy sami się tam udali – zaproponował.
–
Niezaproszeni?
–
MacCallum patrzy na ciebie przychylnym okiem. Bez problemu dogadasz się ze staruszkiem,
a człowiek z informacją przybył kilka dni temu. Odprawiłeś go do mnie.
–
Przyjąłeś zaproszenie?
–
Odprawiłem z wiadomością, że damy odpowiedź po bitwie – powiedział Bothan, a
Blane westchnął ciężko.
–
Wszystko zatem jasne – powiedział krótko. – Na razie jednak nikomu o niczym nie
mów, chcę wpierw.. – zaczął, lecz usłyszawszy wrzaski dochodzące z dołu, zamarł
w pół słowa. – Brice – wymruczał pod nosem, zaciskając dłonie w pięści.
–
Twoja francuska kocica – usłyszał słowa przyjaciela i poczuł złość widząc jak
spogląda na jego policzek, na którym widniały ślady, jakie postawiła po sobie
dziewczyna.
–
Zamilcz – rzucił krótko i ruszył w stronę drzwi.
Usłyszawszy
za sobą kroki upewnił się, że mężczyzna ruszył za nim. Ale przecież mógł się
tego spodziewać. Zdziwiłby się, gdyby Bothan został na miejscu. Zbiegał
schodami w dół szybciej niż zazwyczaj. W połowie natknął się na biegnącego w
przeciwnym kierunku Tormoda. Czyżby uciekał przed Brice? To była pierwsza myśl,
jaka pojawiła się w głowie Blane’a na widok przerażonej miny chłopaka.
–
Panie, potrzebna pomoc – wydyszał Tormod.
–
Co się stało? Uczyniła ci krzywdę? – zapytał Blane.
–
Kto? – Chłopak popatrzył na niego zupełnie zbity z tropu.
–
Dziewka – zdenerwował się Blane.
Chciał
jak najszybciej dostać się na dół i dobrać do skóry tej niewdzięcznicy, ale
przecież niekoniecznie o niej mówił Tormod. Może jej tam nawet nie było. A
jeżeli w tym zamęcie gdzieś się ukryła? Przecież rozmawiał z Bothanem dość
długo. Mogła spróbować zbiec. Poczuł złość na samą myśl o tym.
–
Pani Brice? – zapytał Tormod, a Blane sapnął ze złości.
–
Panna – powiedział gwałtownie i usłyszawszy za sobą parsknięcie Bothana poczuł
jeszcze większą złość.
Ale
właściwie dlaczego tak założył? Przecież niekoniecznie była panną. Może miała męża,
a nawet dzieci gdzieś we Francji.
–
Panna Brice nikomu nie zrobiła krzywdy – usłyszał oburzonego chłopaka. – Mam na
myśli mnie.
–
A powiesz coś więcej? – Bothan był równie zainteresowany i postanowił
dowiedzieć się czegoś jeszcze.
–
Nie zrobiła mi krzywdy. Po prostu zaszło niewielkie…
–
Zejdź mi z drogi – zagrzmiał Blane, który w tym momencie był już dostatecznie
wyprowadzony z równowagi.
Dziewczyna
była awanturnicą i bez problemu dawała sobie radę. Do tej pory. A jeżeli ktoś
podniósł na nią rękę? Jeżeli to jednak jej stała się krzywda?
–
Niewielkie? Co niewielkie? – dopytywał się Bothan.
–
Niewielkie nieporozumienie – powiedział Tormod, a Blane stwierdził, że nie ma
najmniejszej ochoty słuchać tłumaczeń chłopaka i odepchnął go ze złością, a
później mimo protestów zbiegł na dół.
Po
chwili był już na dworze i zaskoczony przypatrywał się temu, co się przed nim
rozgrywało.

Gdy
wreszcie schody skończyły się, odetchnęła z ulgą. Wbiegła do korytarza. Był
ciemny i wąski. Nie było tu żadnych okien. Niczego oprócz…
–
Co jest do jasnej cholery z tym człowiekiem? – mruknęła wpatrując się w
zapaloną pochodnię.
W
tym momencie nie miała jednak ani czasu, ani ochoty na zadawanie głupich pytań
i udzielanie sobie jeszcze głupszych odpowiedzi. Prawdę mówiąc, w tej chwili
jedynie uciszała niedorzeczne myśli, których z każdą chwilą pojawiało się coraz
więcej. Podstawowa sprawa, wydostać się na zewnątrz. Pęcherz wręcz ją o to
błagał. Później wróci do tego człowieka, porozmawia z nim po cywilizowanemu i
poprosi o wyjaśnienia. Pewnie do tej pory zdąży się już ubrać.
Wybiegła
z korytarza wprost do jakiejś piwniczki. Gdy jej bose stopy natrafiły na ubitą
ziemię, chciała się cofnąć, lecz ujrzawszy przed sobą światło wpadające przez
otworzone na oścież, ogromne drzwi, ruszyła przed siebie nie zastanawiając się
już ani chwili dłużej. Co było w poustawianych pod ścianami beczkach? Wino?
Wyczuwała lekki zapach tego trunku, lecz przecież nie miała pewności. Może to
była jakaś rozlewnia. Ale gdzie w takim razie mogły być butelki?
–
Pewnie w innym pomieszczeniu – wymamrotała sama do siebie i wybiegła jak
szalona, czując, że pozostały jej zaledwie ułamki sekund do katastrofy. Mijała
jakichś ludzi, słyszała głosy, lecz była już teraz dosłownie zdesperowana.
–
Co teraz? – wyszeptała rozglądając się.
Była
na jakimś podwórzu. Bardzo dużym, wręcz ogromnym. Po prawej stronie były chyba
stajnie, słyszała parskanie koni i jakieś głosy. Skierowała się w przeciwną
stronę i biegnąc wzdłuż muru zamku, przebiegła kilka metrów. Czuła teraz pod
stopami trawę. W pewnej chwili zatrzymała się, ledwie wyhamowawszy przed wodami
jeziora. Niewiele myśląc przykucnęła i już po chwili odetchnęła z ulgą. Gdy
tylko się podniosła, obejrzała się za siebie. Na szczęście nikt jej nie ujrzał.
–
Ok. teraz muszę to wszystko jakoś logicznie poukładać – wymamrotała pod nosem i
spojrzała przed siebie, a to, co ujrzała sprawiło, że wstrzymała oddech.
Widok,
jaki miała przed sobą, dosłownie zwalał z nóg. Gładka tafla jeziora ciągnęła
się rozległym widokiem przez kilkaset metrów, a gdzieś tam po jego drugiej
stronie, brzegi spotykały się z górskimi wzniesieniami. Widok był niesamowity.
Powiał chłodny wiatr, a ona zadrżała. Otaczała ją dziewicza, wręcz dzika
przyroda. I to niesamowite orzeźwiające powietrze, które dotarło do jej
nozdrzy.
–
Gdzie ja jestem? – wyszeptała, chłonąc niczym urzeczona te niecodzienne, piękne
widoki. Ten teren naprawdę przypominał Szkocję i to ją trochę przytłaczało.
–
Na zamku, pani – usłyszała i odwróciła się gwałtownie.
W
tym momencie nie poczuła nawet złości słysząc te cholerne „pani”, jakim po raz
kolejny ją tytułowano, a brzmiało to dość niepokojąco z tym wszystkim, co
widziała i co stało się wczorajszego wieczoru. Patrząc na stojącą przed nią
kobietę, mimowolnie cofnęła się krok w tył. Nieznajoma ubrana była w jakąś
szarą suknię, której materiał przypominał raczej worek na kartofle. Miała na
głowie chustę zawiązaną na karku. Prezentowała się bardzo niechlujnie. Twarz
wymazaną miała sadzą i wyglądała jak jakaś średniowieczna wieśniaczka.
–
Co tu się dzieje? – wyszeptała pobladła Brice, a kobieta uśmiechnęła się do
niej, pokazując resztki poczerniałych zębów.
Na
ten widok włos jej się zjeżył na karku. Nieznajoma nie była pierwszej młodości,
twarz miała zniszczoną, ale nie dałaby jej więcej niż trzydzieści, góra
trzydzieści dwa lata.
–
Pewnie jest chora – powiedziała sama do siebie, a później mimowolnie zapytała.
– Przepraszam, ile pani ma lat? – Od razu zganiła się za to w myślach.
Przecież
ta kobieta może się domyślić, że to jej wygląd spowodował te bardzo nietaktowne
pytanie. A jeżeli ona jest śmiertelnie chora i poczuje się urażona?
–
Dwadzieścia mi minie, ino śnieg spadnie, pani – usłyszała i w tym momencie
pomyślała, że baba robi sobie z niej jaja.
Dziewiętnastolatka?
A może to jakaś charakteryzacja, przecież zarówno Blane jak i ten facet na
schodach byli ubrani jakby grali w jakimś średniowiecznym filmie. Co się tu
właściwie działo i gdzie była? Czy to naprawdę Szkocja? Ale w takim razie jak
się tu znalazła? Lot do Europy potrwałby co najmniej dziewięć godzin i na pewno
by go pamiętała.
–
Muszę zadzwonić – szepnęła. – Czy mogłaby mi pani pożyczyć komórkę? – zapytała.
Kobieta
przez chwilę patrzyła na nią nic nie rozumiejąc, a gdy Brice już zaczynała
tracić nadzieję, nagle na umorusanej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, po raz
kolejny odsłaniając przerażające wnętrze jamy ustnej, której widok napawał ją
obrzydzeniem, co starała się ukrywać, lecz nie miała pojęcia z jakim skutkiem
to robiła.
–
Ale którą pani chce? – zapytała nieznajoma patrząc na nią pytającym wzrokiem, a
Brice odetchnęła.
Zadzwoni
do kogokolwiek z pracy i poprosi, aby ktoś po nią przyjechał. Albo po prostu po
jakąś taksówkę i po drodze dowie się gdzie jest. Jeżeli faktycznie w Szkocji,
to musiała jakoś dostać się na lotnisko i zdobyć pieniądze na bilet, bo
przecież nie miała ze sobą dosłownie niczego. Nawet porządnego ubrania.
–
Jakąkolwiek – wypaliła jednym tchem, szczęśliwa, że wreszcie będzie mogła
odzyskać kontrolę nad tym co się działo.
–
To może ta na węgiel – usłyszała i spojrzała na nią zaskoczona, a gdy kobieta
ujrzała jej zdziwienie, pośpiesznie dodała. – W dojarni są dziewki, jeszcze nie
skończyły.
To
zaczynało robić się coraz dziwniejsze, a ona zaczynała wpadać w histerię. W tym
momencie poczuła strach. Przypomniały jej się wszystkie możliwe horrory i
struchlała. Ciemne komórki, ludzie z poczerniałymi zębami pieprzący głupoty?
Coś tu było bardzo nie tak.
–
Natychmiast powiedz mi, co tu się dzieje – wypaliła jednym tchem. – Jeżeli nie
powiesz mi, to zadzwonię po policję i będziesz miała duże problemy, gdy tu
przyjadą.
–
Policję? – Kobieta była zaskoczona.
Po
chwili Brice ujrzała jak za jej plecami pojawia się jakiś facet w połatanej,
szaroburej koszuli, która zapewne była kiedyś biała. W ręku trzymał ogromne
nożyce, na których widok poczuła dreszcze.
–
Nie gadaj z nią. Jest pomylona – powiedział do kobiety i splunął na ziemię.
Brice
poczuła obrzydzenie. Zaczynała odczuwać coraz większy niepokój i jedyne, o czym
marzyła, to znaleźć się w bezpiecznym miejscu. W tym momencie chciała już tylko
wrócić do Blane’a i porozmawiać z nim na spokojnie. Przecież to wszystko można
jakoś logicznie wytłumaczyć.
–
Wygląda normalnie – usłyszała dość wyraźny szept „nastolatki”, która nie
prezentowała się lepiej niż pierwszy lepszy, przechodzony menel i westchnęła
zrezygnowana.
–
Zwierz przywiózł ją z niewoli. Jest głupia, sama przecież słyszysz, że prawi od
rzeczy. Wracaj lepiej do roboty, chyba, że chcesz abym porachował ci kości.
Brice
poczuła wściekłość. Jak ten facet śmiał nazwać ją głupią? O czym on w ogóle
bredził. Co za bzdury wygadywał? Jaki zwierz? Miał na myśli konia, na którym
przyjechali z Blane’m? I o co im wszystkim chodzi z tą cholerną niewolą? Jakieś
zbiorowe szaleństwo? Może to jakiś zakład dla psychicznie chorych? Jeżeli tak,
to musiała koniecznie się stąd wydostać zanim sama stanie się jego pacjentką. A
czuła, że w tej chwili niewiele już do tego brakowało.
–
Gdzie tu jest jakiś telefon? – wrzasnęła ponownie. Kobieta wyglądała już w tym
momencie na wystraszoną, a na twarzy mężczyzny pojawiła się złość.
–
Sama widzisz, że jest pomylona – mruknął facet i bez ceregieli pchnął ją tak,
że ledwie utrzymała się w pionie.
–
Ty gnoju! – krzyknęła Brice i ruszyła do niego ze złością.
Był
wysoki i postawny, miał więcej zębów od dziewczyny, lecz skronie przyprószone
były gdzieniegdzie siwizną. Pomyślała, że gdyby i on spróbował wcisnąć jej kit,
że jest nastolatkiem, to byłoby to doprawdy żałosne. Czy oni tu wszyscy zgłupieli?
–
Co?! – usłyszała i ujrzała na jego twarzy najpierw zaskoczenie, a później
złość.
–
Przeproś ją – zażądała i z mieszanymi uczuciami przyglądała się, jak jego twarz
robi się purpurowa. – Jeżeli spróbujesz mnie uderzyć, to Blane wypruje z ciebie
flaki – wysyczała ostrzegawczo.
Poczuła
strach i nie wiedzieć czemu, zasłoniła się Blane’m. Skąd pojawił się ten
pomysł, przecież on sam wczoraj był w stosunku do niej okrutny i podniósł na
nią rękę. Z drugiej jednak strony był przecież właścicielem tego zamku, a co za
tym idzie pracodawcą tego człowieka. Mógł go w każdej chwili zwolnić. Ale skąd
wzięły się te wyprute flaki? Jednak groźba pomogła, facet usłyszawszy o Blanie,
spasował.
–
Co tu się dzieje? – usłyszała jakiś męski, łagodny głos i odwróciła się w
stronę, skąd dochodził.
Ujrzała
podchodzącego do niej chłopaka. Miał sympatyczny wyraz twarzy, był bardzo młody
i wysoki oraz przeraźliwie chudy. Włosy miał ciemne, dość długie, lekko
opadające na ramiona. Brązowe oczy spogladały na nią łagodnym wzrokiem.
–
Bonjour madame [. Dzień dobry pani] – usłyszała i poczuła chaos. – Je
m’appelle Tormod [fr.Jestem Tormod]– mówiąc to chłopak ukłonił się jej, a ona poczuła się trochę dziwnie.
Ubrany
był równie niedorzecznie, ale ten, w przeciwieństwie do reszty miał na sobie
spodnie.
– Êtes-vous français? Où sommes-nous? Avez-vous un
téléphone? J'appelle tout de suite? [fr.Jesteś francuzem? Gdzie my jesteśmy? Czy masz telefon? Muszę natychmiast zadzwonić?] – zadawała jedno pytanie za drugim,
chcąc jak najszybciej wyprowadzić niejasną sytuację na prostą drogę, ale czy to
było możliwe?
Chłopak
jednak patrzył na nią zdziwiony. Czyżby aż tak kaleczyła francuski? Nigdy nie
była prymuską, ale do tej pory dawała sobie doskonale radę.
–
Ce que? [fr.Słucham?] –
usłyszała i w pierwszym momencie nie zrozumiała o co mu chodzi.
– Vous avez une voiture? Emmenez-moi à l'aéroport? [fr.Masz samochód? Zawieziesz mnie na lotnisko?] – Musiała kuć żelazo póki gorące.
Mimo wszystko ten chłopak zachowywał się najbardziej cywilizowanie.
–
Wybacz pani, ale nie wiem o czym mówisz – powiedział w pewnym momencie
wzdychając z rezygnacją, a ona chcąc nie chcąc uśmiechnęła się.
Był sympatyczny i samo patrzenie na niego
napawało ją jakimś spokojem. Nie był Francuzem, ale to przecież lepiej. Miał
taki sam akcent jak pozostali, ale miał też spodnie, a to mimo wszystko dawało
mu w tym momencie dodatkowe punkty. Wiedziała, że dogada się z nim o wiele
lepiej po angielsku.
–
Gdzie jesteśmy? Tylko nie mów, że w Szkocji – powiedziała, a on wpatrywał się w
nią, lecz nic nie odezwał. – Czemu nic nie mówisz? – poirytowała się
odczekawszy dość długi moment.
–
Zabroniłaś mi, pani – wyszeptał, a ona starała się nie wybuchnąć złością.
–
Zapytałam. Niczego ci nie zabraniałam.
–
Powiedziałaś, abym nie mówił, że jesteśmy w Szkocji, więc nie mówiłem –
stwierdził, a ona westchnęła. – Jak na Francuzkę, to dobrze mówisz po
angielsku, pani – dodał po chwili, a ona pomyślała, że jeszcze moment i go
zdzieli.
–
Wiem do jasnej cholery, że jestem kobietą, ale do kur… Przestań wreszcie to
podkreślać na każdym kroku – wrzasnęła, a on popatrzył na nią trochę
zaniepokojony jej reakcjami, które były dla niego niecodzienne. – Zrozumiałeś?
–
Tak, pani – powiedział, a ona przymknęła oczy i pomyślała, że to jakiś zły sen.
Od
wczorajszej nocy starała się zagłuszyć te wszystkie głupie myśli, ale z każdym
takim incydentem to zaczynało być bardziej prawdziwe. Czy to możliwe, że…
–
Nie! – powiedziała ze złością i rozejrzała się wokoło.
Tu
nie było żadnej cywilizacji, a oni nie mieli zielonego pojęcia, o czym ona
mówiła. Widziała wszystkich tych ludzi krzątających się na dziedzińcu. Byli
ubrani w jakieś starodawne stroje i zachowywali się jak ludzie niecywilizowani.
Mówili jakby nie pochodzili z tej epoki i te wszystkie budynki wyglądały jak
budowle z dawnych lat. A wokoło jedynie horyzont i góry. Co to za miejsce?
Patrzyli na nią jakby była z kosmosu, a to przecież oni tak się zachowywali i
tak wyglądali.
–
Jaki dziś mamy dzień? – wypaliła zdławionym głosem. – Tak bardzo nie chciała
zadawać tego pytania, ale wszystko popychało ją do tego, aby jednak to zrobić.
–
Czwartek, pani – usłyszała i zacisnęła szczękę.
–
Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem… – pomyślała, że powinna policzyć
do dziesięciu i odetchnąć kilka razy, aby na spokojnie z nim porozmawiać. Z
tym, że nic w niej nie było teraz spokojne. – Data! Podaj mi datę – powiedziała
gwałtownie, przerywając liczenie.
–
Datę? – zadał pytanie, a ona ujrzała na jego twarzy niepokój i zganiła się w
myślach.
–
Który mamy rok? – powiedziała spokojnie i pomyślała, że za moment ją wyśmieje i
sprawa się wyjaśni, a ona jakoś dostanie się do tej cholernej cywilizacji,
której teraz tak bardzo potrzebowała.
–
1597, pani – usłyszała i zamarła.
–
Czy to jakiś żart? – zapytała po chwili.
Jakie
miała opcje? Zakład dla psychicznie chorych, bo przecież wszyscy zachowywali
się jak wariaci i absolutnie nic tu nie było normalne. Mógł to być też jakiś
eksperyment. Mogli wmówić tym ludziom, że żyją w szesnastym wieku. Ale po co?
To było niedorzeczne. A może śniła? Przecież to mógł być tylko sen. Wiedziała,
że istnieje jeszcze inna możliwość. Stała na boso, ubrana jedynie w męską
koszulę, na której jeszcze w niektórych miejscach widniały zaschnięte plamy z
krwi ludzi, zabitych przez mężczyznę, który próbował ją zgwałcić. Później
podniósł na nią rękę. Miała na sobie opatrunki po tym, jak się z nią obszedł.
Wokoło otaczała ją dzika przyroda i ludzie, którzy ubrani byli w łachmany, a
dziewiętnastolatka miała zęby niczym stetryczała staruszka. Mężczyźni
traktowali kobiety bez szacunku, przynajmniej niektórzy – pomyślała spojrzawszy
na Tormoda. Prawdę mówiąc to od wczorajszego wieczoru nic nie było
cywilizowane. Czyżby jakimś cholernym cudem przeniosła się w czasie?
–
To niemożliwe. To dzieje się tylko w filmach – wyszeptała sama do siebie i
ujrzała troskę na twarzy chłopaka.
–
Czy dobrze się czujesz, pani? – zapytał, a ona zwątpiła. Może zwariowała. –
Zawołać naczelnika? – usłyszała i w pierwszym momencie nie wiedziała, kogo ma
na myśli.
–
Blane – wyszeptała po chwili i poczuła, że tego jej brakuje. Jakimś cholernym
cudem ten facet sprawiał, że czuła się przy nim bezpiecznie. To był jeszcze
jeden powód, dla którego pomyślała, że zwariowała. Bo przecież ten człowiek
wyrządził jej krzywdę.
–
Już po niego idę – powiedział chłopak i ruszył w stronę wejścia do zamku.
–
Nie warto zawracać sobie nią głowy, panie – usłyszała za sobą głos faceta,
który jeszcze przed momentem wyprowadził ją z równowagi. Przymknęła oczy i
pomyślała, że go zignoruje. Teraz potrzebowała jedynie dostać się do Blane’a i w
spokoju wszystko sobie wyjaśnić. – To wariatka – dodał.
W
chwili, gdy reszta wypowiedzi tego człowieka dotarła do jej uszu poczuła
ogromną złość. Tego nie puści mu płazem. Zwariowała, czy nie zwariowała, bo
przecież to mogła być prawda, jednak nie pozwoli tak do siebie mówić temu
brudasowi. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę mężczyzny, który z każdym
jej krokiem miał coraz bardziej niewyraźną minę. Nie miała pojęcia, co zrobi.
Był wyższy od niej i całkiem nieźle umięśniony. Miała zamiar go zbić? Czym?
Pięściami? Jej kreatywność nie była teraz zbyt aktywna. Nie znajdowała żadnego
pomysłu. Jednakże po drodze natrafiła na stojące w błocie wiadro z jakimiś
pomyjami, a po chwili facet miał już jego całą zawartość na swej głowie.
–
Jeżeli jeszcze raz nazwiesz mnie wariatką, albo głupią, albo powiesz, że jestem
pomylona, to obiecuję ci, że wsadzę ci w dupę całe to wiadro, choćbym miała je
rozbić i wsadzać ci je po kawałku, ty cholerny, wstrętny knurze! – wrzasnęła.
Czuła
w sobie tak potworną bezradność w sytuacji, w jakiej się znalazła, że musiała
się w jakiś sposób wyładować na czymkolwiek. A ten facet aż się prosił o guza.
Widziała na jego twarzy najpierw zdziwienie i niedowierzanie. Ale z każdą
chwilą pojawiało się tam coraz więcej złości, gdy zaczynało do niego docierać,
co się wydarzyło. Jej niezłomna postawa zbiła go trochę z tropu, ale wściekłość
brała górę. Widziała to wszystko i pomyślała, że jeszcze chwila i ją uderzy.
Jednak w pewnym momencie ujrzała jak na jego wrednej mordzie pojawia się lęk i
zdziwiło ją to.
–
Zrozumiałeś!? – wrzasnęła. Najwidoczniej pozostawała bezkarna.
W
pewnym momencie zorientowała się, że facet spogląda z lękiem nad jej głową i odwróciła
się gwałtownie, a gdy ujrzała stojącego tuż za nią Blane’a bez chwili wahania
wtuliła się w niego z ulgą.
–
Precz! – wrzasnął, a ona struchlała, lecz po chwili poczuła jego dłoń na swych
plecach i zrozumiała, że słowa nie były skierowane do niej. – Tylko ja mam
prawo ją bić.
Dalsza
wypowiedź sprawiła, że poczuła wściekłość i odepchnąwszy go zamierzała wyrazić
niezadowolenie swym zwyczajem, lecz przewidział to i uchwycił jej dłoń zanim
jeszcze dotarła do jego policzka. Złapawszy ją za łokieć pociągnął za sobą w
stronę zamku.
–
Ty cholerny kretynie, ty podły draniu! – wrzeszczała, ale na nic się to nie
zdawało.
–
Blane, daj spokój – usłyszała w pewnym momencie i ujrzała idących w jej stronę
Bothana i Tormoda.
–
Panie, ona nic przecież nie zrobiła – zawołał Tormod, a Brice zobaczyła w jego
oczach niepokój i poczuła gwałtowną złość na Blane’a, którego o wszystko
obwiniała.
–
Nic się nie stało, Tormodzie. Jest ok. – powiedziała, chcąc uspokoić chłopaka.
–
Z drogi – ryknął jej oprawca i nawet się nie zatrzymując podniósł ją i
przerzucił sobie przez ramię niczym worek kartofli.
–
Blane, może potrzebujesz pomocy? – usłyszała Bothana, który uśmiechał się
głupio pod nosem i zmrużyła oczy.
–
Panie, nie rób jej krzywdy – prosił Tormod. – Ona jest niewinna. To ten
człowiek nazywał ją głupią.
–
Postaw mnie natychmiast, ty szczurze – warknęła. – Muszę porozmawiać z
Botharem.
–
Ma na imię Bothan i nie będziesz z nikim rozmawiać, dopóki nie porozmawiasz ze
mną. Zrozumiałaś? – zagrzmiał, a ona zaczęła okładać go pięściami po plecach,
choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że na niewiele się to zda.
Czy
zrozumiała? Niestety rozumiała z każda chwilą coraz więcej, a to, co zaczynało
do niej docierać, nie podobało jej się i niepokoiło ją, ponieważ było cholernie
niedorzeczne.
–
Wszystko mnie boli, ty podły draniu – powiedziała w pewnym momencie, a on
zamarł.
Wchodził
teraz po schodach i byli już prawie na górze. Ku jej zdziwieniu zwolnił, a gdy
dotarli na miejsce, postawił ją delikatnie na podłogę przy łóżku, na którym
spędziła ostatnią noc. No, przynajmniej jej część, nie licząc oczywiście tego
czasu, kiedy spała na podłodze. Czy on zabrał ją do łóżka, gdy wrócił? Czy może
sama tam weszła, zupełnie nieświadomie? Było tyle pytań, na które chciała
poznać odpowiedzi. Jednak nie tylko ona potrzebowała informacji.
–
Skąd pochodzisz? – zapytał, nie dając jej nawet możliwości otworzenia ust.
Pomyślała, że znowu się zaczyna i że wolała go jak był zupełnie goły i…
–
Nie – powiedziała gwałtownie i usiadła na łóżku.
–
Co nie? – zezłościł się.
–
Słuchaj, musimy poważnie pogadać – oświadczyła po chwili. – Ten twój kumpel
powiedział, że jest 1597 rok. Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy i co tu się
dzieje. To, co wczoraj się stało, to też nie moja sprawa. Jakby ktoś mnie
pytał, to nie powiem nikomu, że tam komuś… że coś tam mogło… że ty… – Nie
wiedziała już co mówić.
Chciało
jej się płakać. Czuła się podle w sytuacji, gdy niczego nie rozumiała i nad
niczym nie miała kontroli. Nie była do tego przyzwyczajona i teraz miała
wrażenie, że wszystko ją tu ogranicza, jakby nagle zamknięto ją w klatce.
Jednakże ona była takim ptakiem, który umiał żyć jedynie na wolności.
–
Mów, kim jesteś – Ten facet zaczynał już być tak cholernie monotematyczny, że
miała ochotę jedynie wrzeszczeć. Czy miała mu powiedzieć, że poprosi o inny
zestaw pytań?
–
Oni wszyscy zwariowali – oświadczyła w pewnym momencie. – Dlaczego próbują mi
wmówić, że jest 1597 rok i że jestem w Szkocji, a przecież jeszcze wieczorem
byłam w Nowym Jorku? Więc jakim cudem, do jasnej cholery, mogłabym być w tej
pieprzonej Szkocji, chociaż nie powiem, ta okolica wygląda na całkiem szkocką i
w ogóle oni też nie wyglądają jak cywilizowani ludzie, a ta baba na dole…
–
Jaka baba? – przerwał jej, a ona westchnęła.
Czy
ten facet kiedykolwiek przestanie zachowywać się jak dzikus? Czy musi za każdym
razem tak wrzeszczeć? Przecież te jego nieoczekiwane wybuchy wkrótce doprowadzą
do tego, że za chwilę rozbije mu jakiś mebel na tej cholernej głowie.
–
Ta z czarnymi zębami! – krzyknęła, a on zmarszczył brwi i spojrzał na nią
mrużąc oczy, a ona nie wiedzieć czemu, ale poczuła ulgę widząc tą jego
agresywną minę. Unoszącą się ku górze wargę. Był taki pierwotny, taki
ekscytujący, tak nieziemsko pociągający.
–
Ale która z czarnymi zębami? – usłyszała i pomyślała, że chyba nie może być tu
więcej kobiet z takim samym problemem. Stomatolog zarobiłby fortunę.
–
Ona mi wmawiała, że jest nastolatką – krzyknęła i podniosła się gwałtownie z
łóżka, zaciskając dłonie w pięści. – A ten facet mi powiedział… oni do mnie
mówili…
Była
coraz bardziej zagubiona w swoich myślach i nieuchronnych domysłach, których za
wszelką cenę nie chciała do siebie dopuszczać, ale przecież nie mogła dłużej
zaprzeczać faktom. To, co mówiła, stawało się coraz bardziej chaotyczne.
–
Kto ci mówił? Co mówili? – W jego oczach pojawił się jakiś niepokój. –
Wystraszyli cię?
–
Dlaczego oni wszyscy mówią do mnie pani? – zapytała w pewnym momencie.
–
Nie wiedzą, kim jesteś? Wzięto cię z niewoli, a oni mogą myśleć, że jesteś
szlachcianką. Musisz mi powiedzieć skąd pochodzisz, ale nie licz, że będę
nazywał cię pani. Mam zamiar ukarać cię za to, co zrobiłaś i zrobię to, ale
najpierw powiesz mi…
–
Co zrobiłam? – przerwała mu patrząc na niego zagubionym wzrokiem, a on poczuł
złość.
Co
miał jej powiedzieć? Że chodzi mu o nazwanie go tchórzem? Nie chciał teraz tego
poruszać. Dziewczyna zachowywała się zbyt głośno i ktoś mógł podsłuchiwać. Była
roztrzęsiona i było w niej zbyt wiele gniewu. Porozmawia z nią o tym w nocy.
Gdy wszyscy zasną. Ale czy tylko o to mu chodziło?
–
Mów kim jesteś – zażądał, lecz o dziwo zrobił to, nie podnosząc głosu. –
Pochodzisz z Francji?
–
Blane, po prostu powiedz mi, że oni kłamią – wyszeptała, a on poczuł niepokój.
Co
jej powiedziano? Czy ktoś nazwał go przy niej Zwierzem i ona się tego zlękła?
Poczuł złość. Musieli ją wystraszyć. Nie było innego wytłumaczenia.
–
Kłamią i ukażę ich – powiedział w pierwszym momencie, a później otrząsnął się.
– Ale co mówili? – To chyba była podstawowa rzecz, jakiej powinien się
dowiedzieć.
–
Powiedz mi tylko, że nie jesteśmy w Szkocji i że to nie jest 1597 rok i powiedz
mi, że zadzwonimy teraz do mojej pracy, a później wsadzisz mnie w samochód i
odwieziesz do domu. Ja muszę iść do pracy. Connor ma mi dziś dostarczyć obrazy.
Muszę się nimi zająć, a nawet nie wiem czy podczas tej cholernej burzy coś się
z nimi nie stało i teraz.. – Burza, piorun, obraz, a na obrazie on.
Czy
naprawdę to mogła być prawda? Spojrzała na Blane’a z nadzieją, że rozwieje jej
wątpliwości, ale widziała na jego twarzy niezrozumienie i gniew.
–
Jest rok 1597 i jesteśmy w Szkocji – powiedział chłodnym głosem, a ona
przymknęła oczy.
Nie
wiedzieć czemu, jego słowa były dla niej bardzo ważne. Wierzyła mu, chociaż
załamywał ją tym, co w tym momencie mówił. Poczuła się jeszcze bardziej
bezradna. Nie mogła w to uwierzyć i najzwyczajniej w świecie zaczynała się bać.
Coraz bardziej z każdą chwilą.
–
I nie masz samochodu? – wyszeptała patrząc na niego błagalnie. – Może chociaż
motor, albo rower? – bąknęła, ale on jedynie patrzył na nią zdezorientowanym
wzrokiem, zupełnie nie mając pojęcia, o czym do niego mówi.
Już
w tym momencie wiedziała, że albo śni, albo jakimś cudem dostała się do
przeszłości w najbardziej przedziwny sposób.
–
Jesteś Francuzką? – usłyszała i westchnęła bezradnie. Znowu zaczynał?
–
Nie – zaprzeczyła zgodnie z prawdą. Czemu oni się uparli na tą Francję? Coraz
bardziej ją to drażniło.
–
Skąd pochodzisz? – ponowił po raz któryś z kolei pytanie, a ona wypuściła
głośno powietrze.
–
Z Ameryki – powiedziała. Chyba powinna mu jednak cokolwiek wyjaśnić. Jeżeli to
była prawda, to stanowiła dla niego taką samą niecodzienność, jaką on dla niej.
– Jestem Amerykanką.
–
Kim? – wydarł się, po raz kolejny sprawiając, że poczuła coraz większą
irytację. To w końcu ona była mimo wszystko w gorszej sytuacji. – Mów kobieto,
nim moje nerwy jeszcze to wytrzymują, a wiedz, że nie należę do cierpliwych.
–
No popatrz, w życiu bym się tego nie domyśliła. Wyglądasz jak ostoja spokoju i
cierpliwości – Wiedziała, że drażniąc go igra z ogniem, ale czy już nie
płonęła?
–
Mów, do czorta! – krzyknął.
–
Ameryka! – wrzasnęła. – Kolumb! Wiesz, kim jest Kolumb?
–
Kto? – zapytał.
–
Krzysztof Kolumb – powiedziała z nadzieją, że wreszcie coś zrozumie. Jeżeli był
rok 1597, a Amerykę odkryto…
Cholera,
nigdy nie była zbyt dobra z historii, ale to musiało wydarzyć się jakoś koło
roku 1500, może nawet trochę wcześniej. W każdym razie przedział mniej więcej
stu lat powinien mu w zupełności wystarczyć i na pewno będzie wiedział gdzie
leży Ameryka i wreszcie odpieprzy się od tej cholernej Francji.
–
Z którego klanu pochodzi ten człowiek? – zapytał, a ona westchnęła
zrezygnowana. Chyba nie było sensu dalej z nim dyskutować. Był cholernym
ignorantem.
–
Masz rację, pochodzę z Francji – powiedziała z rezygnacją, a on ze złością
pchnął ją na łóżko.
Poczuła
gwałtowny ból w piersi. Wczorajsze otarcia oraz stłuczenia bolały coraz
bardziej i dałaby teraz wszystko za jakikolwiek proszek przeciwbólowy, ale
niestety nie miała możliwości, aby iść do apteki i coś kupić. Patrzyła na jego
pociemniałe z gniewu oczy i pomyślała, że za chwilę ją uderzy, wyglądał jakby
się przed tym z całej siły powstrzymywał. I robił to bardzo skutecznie.
–
Nigdy więcej mnie nie okłamuj – wycedził przez zęby, a ona poczuła gniew.
Znalazła
się w tak beznadziejnej sytuacji i musiała znosić te wszystkie podłe rzeczy z
jego strony, a on w tej chwili, zarzucał jej jeszcze kłamstwa.
–
Skurwiel – powiedziała pod nosem, ale nie na tyle cicho żeby jej nie usłyszał.
–
Co powiedziałaś? – zapytał ze złością, a ona próbowała zaprzeczyć, że cokolwiek
mówiła, lecz nie dał jej nawet dojść do słowa. – Tylko nie próbuj mnie ponownie
okłamywać i mów natychmiast, kim jest skurwiel? – zażądał stanowczo.
W
tym momencie dotarło do niej, że jeżeli to dzieje się naprawdę i jeżeli jakimś
niebywałym cudem faktycznie była teraz w Szkocji i z dwudziestego pierwszego
wieku przeniosła się do 1597 roku, to on nie ma pojęcia o wszystkich
współczesnych bluźnierstwach oraz obelgach, a to dawało jej szerokie pole do
popisu.
–
Skurwiel, to ktoś taki jak ty – powiedziała uśmiechając się w duchu.
–
Jaki? – wrzasnął.
–
Sprawiedliwy i mądry – oświadczyła z poważną miną, obawiając się przez chwilę,
że jednak wie więcej niż mówi i jedynie udaje głupka, a za moment ponownie się
na nią rozedrze.
–
Czy tak mówi się we Francji? – zapytał, a ona przytaknęła.
–
Tak… panie – dodała po chwili, chcąc uzyskać jeszcze lepszy efekt, a następnie
lekko pochyliła głowę, aby nie ujrzał na jej twarzy rozbawienia.
–
W takim razie masz rację – oświadczył po krótkiej chwili. – Jestem skurwielem.
–
W tym jednym jesteśmy zgodni – szepnęła i w tym momencie całe jej rozbawienie
gdzieś zniknęło.
Była
w beznadziejnej sytuacji. Jeżeli nie był to jakiś koszmar i wszystko działo się
na jawie, to utknęła w średniowieczu. Chociaż nie, to była już chyba
nowożytność. Ale czy to miało teraz jakieś znaczenie? Miała przed sobą faceta,
chodzącego na co dzień w spódnicy, którą dla kontrastu ozdabiał mieczem i całą
resztą tego cholernego oprzyrządowania. Zachowywał się jak prawdziwy
barbarzyńca i bez mrugnięcia okiem zabijał ludzi. Wrzeszczał na nią, szarpał ją
i teoretycznie posunął się w tym wszystkim nieco dalej, przez co nie zawahał
się nawet ją uderzyć. Tkwiła w jakimś zamku, przed którym kręcili się ludzie,
którzy ją przerażali. Nie mogła skorzystać z łazienki. Dlaczego? Bo tu nie było
łazienki. Na telefon będzie musiała poczekać około dwustu osiemdziesięciu lat,
a na taksówkę osiemdziesiąt jeden.
–
Co teraz? – wyszeptała bezradnie i schowała twarz w dłoniach, była przerażona
takim obrotem sprawy.
–
Dziewki przyniosły odzienie – usłyszała jego zachrypły ton głosu i mimowolnie
zadrżała.
Co
on takiego w sobie miał? Nie był typem mężczyzny, jaki jej się podobał. Do tej
pory wiązała się jedynie ze spokojnymi, statecznymi mężczyznami, którzy
niewiele mówili i mieli nienaganne maniery. Blane był zupełnym ich
zaprzeczeniem. Niechlujny, nie przejmował się niczym i do niczego nie
przywiązywał wagi. Wrzeszczał jak kretyn. Nie był spokojny, wydawał się być
wciąż pobudzony. Uparty, żywiołowy, sprawiał wrażenie człowieka, którego nic
nie byłoby w stanie poskromić. Miał w sobie dzikość i pierwotność, która w
jakiś przedziwny sposób działała na nią niczym lep na muchy. To było
niedorzeczne, że tam, w tej brudnej chałupie rzuciła się na niego i gdyby
wykazał się choć minimalną delikatnością, to kochałaby się z nim bez zahamowań
i wstydu. Jego twarz była fascynująca. Ostre, zdecydowane rysy i mocno
zarysowana szczęka, nadawała mu charakterystycznej męskości. Kilkudniowy
zarost, który jeszcze nie tak dawno czuła na swym policzku, pokrywał jego
śniadą skórę. Oczy były czarne i trzeba było dobrze im się przyjrzeć, aby
dostrzec w nich kontur źrenicy. Miał ładnie zarysowane usta, które aż się
prosiły o bliższy kontakt. I to łaskotanie w żołądku, które czuła, gdy
wpatrując się w nią, mrużył w złości oczy i unosił górną wargę, niczym dzikie
zwierzę, które chce zaatakować swą ofiarę. Wyskoki, postawny, atletycznie
zbudowany z idealnymi, wyćwiczonymi w walce mięśniami, byłby wzorem do
naśladowania, dla wszystkich szukających perfekcji klientów siłowni, we
współczesnym świecie.
–
Jakie odzienie? – zapytała zduszonym głosem.
–
Dla ciebie. Chyba nie myślisz chodzić w mej koszuli. Wyglądasz w niej jakbyś…
Jakbyś... – No właśnie, jak wyglądała? Czy potrafił udzielić odpowiedzi na te
pytanie?
Płócienny
materiał odkrywał więcej niż chciał, aby widzieli inni. Wzrok Bothana, jakim
prześlizgiwał się po sylwetce Brice sprawił, że poczuł złość. Tormod swym
zwyczajem wpadł w panikę, jakby obawiał się, że zabrawszy ją na górę, obedrze
ze skóry niczym królika. Było to nawet śmieszne. A gdy dołączyły do tego
reakcje Brice, która z jakichś nieznanych powodów chciała uspokoić Tormoda, a
jednocześnie nie spuszczała z tonu względem niego, jedyne, na co on sam miał
ochotę, to zostawić wszystkich i rozmówić się z nią w cztery oczy. Nie było
trudnym do zauważenia, że wpadła w oko Bothanowi, który był raczej człowiekiem
nieszukającym towarzystwa kobiet. Oddany walce, wiódł samotne życie i było mu z
tym dobrze. Gdy pojawił się Tormod, Bothan bardziej otworzył się na ludzi i nie
spędzał już tak wiele czasu w samotności. Teraz, gdy pojawiła się Brice, w
Bothanie też zaszła jakaś zmiana. Czy będzie próbował zdobyć dziewczynę? To nie
było wykluczone. Blane myślał o tym z niechęcią. Teraz, gdy przyznała mu się,
że pochodzi z Francji, wszystko powoli się rozjaśniało. Jej zachowanie wyraźnie
świadczyło o tym, że musiała być szlachcianką. Wpatrując się na nią tam na
dole, gdy wrzeszczała na Clacha[7],
czuł ekscytację, momentami nutę podziwu i niesamowite zaskoczenie jej reakcją.
Po raz pierwszy był świadkiem takiej sceny. Jeszcze nigdy nie widział tak
gwałtownie reagującej kobiety. Krzyczała na postawnego mężczyznę, który bez
najmniejszego wysiłku rozgniótłby ją jak muchę. Clach był kowalem, wysokim i
silnym mężczyzną, którego lękały się niewiasty, gdyż nie należał on do
najprzyjaźniejszych. Był mrukliwy i opryskliwy. Brice wpadła w furię i nawet,
gdy widziała, że Clach był coraz bardziej rozsierdzony, nie spuszczała z niego
wściekłego wzroku. Miał pewność, że gdyby do nich nie podszedł, to mężczyzna
użyłby siły i nie wyszłaby cało z tej utarczki. W stosunku do niego samego również
nie zachowywała się jak normalna kobieta, ale z tym zdążył się już pogodzić.
Najwyraźniej budził w niej takie same odczucia, jak ona w nim, ponieważ przy
niej nie był ani na moment spokojny. Nie umiał się opanować i robił zaskakujące
rzeczy.
Było
w tej dziewczynie coś, co nie pozwalało mu tak po prostu od niej odejść i udać
się do swych obowiązków. Waleczna, albo najzwyczajniej w świecie głupia i
nieświadoma niebezpieczeństwa. Wdawała się w awantury i zachowywała jakby była
szalona. Rzeczy, o których mówiła, dziwiły go, niepokoiły, ale i ciekawiły. Nie
wiedzieć czemu chciał jej słuchać. Pomimo, że bredziła, on czuł, że jest w tym
wszystkim jakiś sens i że nie jest tak do końca szalona. Ale samochód? Rower? O
jakiej pracy wciąż mówiła? Czyżby MacAleyowie zmuszali ją do pracy? Ale jakiej?
I kim był Krzysztof Kolumb? Czyżby był jednym z MacAleyów? A może to jej
rodzina. Ojciec albo brat. Chciał, aby to wyjaśniła, ale już więcej jej o to
nie zapytał. Jeżeli to był jej mąż, to nie miał ochoty o nim rozmawiać.
Dlaczego
ona starała się przed nim ukryć, że jest Francuzką? Czy obawiała się czegoś?
Może kryła to również przed MacAleyami. Ale z jakiego powodu? Miał tysiące
pytań, lecz nie potrafił z nią rozmawiać. Nie umiał zachować przy niej spokoju
i ich wymiana myśli wyglądała raczej jak awantura, a nie rozmowa.
–
Jak wyglądam? – usłyszał jej pytanie i spostrzegł, że zrobiło jej się nieswojo.
Prawdę mówiąc jej słowa wprowadziły również i u niego jakiś dyskomfort.
–
Odziej to – powiedział chłodno i rzucił w jej stronę jasną tkaninie sukni.
–
Odwróć się – powiedziała drżącym głosem, a jemu zrobiło się nagle gorąco.
–
Nie będziesz mi mówiła, co mam robić – mruknął, ale zrobił to, o co poprosiła,
choć podszedł jedynie do komody, udając, że sprawdza broń, która tam leżała.
Nie
chciał, aby myślała, że jej posłuchał. Była cudzoziemką, więźniem i
awanturnicą, a on był naczelnikiem klanu oraz człowiekiem, który miał władzę,
choć w jej obecności czuł się dziwnie słaby. Tak jakby nie było żadnej różnicy
klasowej.
Starał
się powstrzymać, lecz mimowolnie obejrzał się przez ramię i ujrzał jak Brice
zdejmuje koszulę, którą odrzuciła na skraj łóżka. Widział jak promień światła
igra na jej zgrabnym ciele i nie umiał oderwać od niej swego spojrzenia. Był
wdzięczny losowi, że patrzyła w druga stronę. Dziewczyna była bardzo zgrabna i
nie miała w sobie ani trochę tej prostoty wiejskich dziewek. Patrzył na jej
plecy, które obandażowane były na wysokości piersi i pomyślał, że gdyby jej nie
uderzył, to nie byłoby teraz na jej ciele tego bandaża. Zacisnął mocno szczękę
i ubliżał sobie w myślach. Przecież mógł ją mieć w każdej chwili. Wyraziła
jedynie zastrzeżenie, że woli, aby gwałcił ją patrząc jej w twarz. Ale zdawał
sobie doskonale sprawę, że żaden gwałt nie wchodził w rachubę.
Jaka
była, gdy się kochała? Jak się poruszała? Jak smakowała? Nie umiał powstrzymać
pragnienia, aby się tego dowiedzieć. Pojawiło się niewiadomo kiedy i nie
chciało odejść. Przyglądał się jak uważnie ogląda suknię i zapragnął ujrzeć jej
twarz. Prawie chciał ją powstrzymać, gdy zakładała na siebie jasny materiał,
lecz przecież nie mógł tego zrobić. Nie powinien okazywać swej słabości.
Uciekł
spojrzeniem, gdy tylko zorientował się, że odwraca się w jego stronę. Stała
przy oknie spoglądając na niego nieodgadnionym wzrokiem. Przyglądając mu się w
milczeniu, wzbudziła w nim przedziwne uczucia, miał wrażenie, że odziera go z
myśli, że czyta w nich. A tego nie chciał.
–
Czy potrzeba ci jeszcze czegoś? – zapytał oschle, chcąc przerwać kłopotliwą
ciszę, lecz ona zamiast udzielić mu odpowiedzi podbiegła do niego, a później
tak po prostu wtuliła się i rozpłakała.
W
pierwszym momencie nie wiedział, co powiedzieć, ponieważ nie rozumiał, co tak
naprawdę się dzieje. Dlaczego płakała? Nie podobała jej się suknia? To było
nielogiczne, przecież jeszcze przed chwilą miała na sobie brudny łach. Czy
mogło chodzić o tego Kolumba? Pytała przecież czy go zna. Kim ten człowiek tak
naprawdę był? A może chodziło o rower. Pytała go, czy ma rower. Tylko co to
było? Musiał się tego dowiedzieć i musiał zdobyć ten rower, pewnie to była
jakaś rzecz z Francji.
Objął
ją ramieniem i pozwolił jej się wypłakać. Czuł jakiś niezrozumiały żal. Nie
rozumiał jej nietypowego postępowania, które poniekąd go fascynowało, lecz w
równym stopniu niepokoiło. Przypomniał sobie jak starała się ukryć uśmiech,
nazywając go skurwielem i zrobiło mu się przyjemnie na duchu. Pomimo, że na nią
nakrzyczał, to stwierdziła, że jest sprawiedliwy i mądry. To mu zaimponowało.
Nie była taka głupia, za jaką początkowo ją wziął.
–
Boję się – powiedziała w pewnym momencie, a on zamarł. Czego się bała? Jego?
Nie
wiedząc jak się zachować, uniósł ją bez słowa i zaniósł do łóżka. Gdy tylko ją
położył, spojrzała na niego ze łzami w oczach. Chciał odejść, lecz nie mógł
oderwać od niej wzroku.
–
Proszę. Nie chcę zostać sama – usłyszał jej szept i wbrew sobie, położył się
obok niej.
–
Milcz – powiedział chłodno, lecz ona nie zamierzała z nim dyskutować i jedynie
wtuliła się w niego, niczym małe, ufne dziecko w łono ukochanej matki,
szukające tam pocieszenia.
To
było dla niego takie nowe. Takie nieoczekiwane i zaskakująco przyjemne.
Odrywało go od rzeczywistości, sprawiając, że wszystko inne zapadało się gdzieś
pod ziemię, stawało się mało ważne.
Było
mu przyjemnie. Chociaż niepokoiło go jej zachowanie. Co mogło ją tak wystraszyć
i doprowadzić do łez? Nie chciał zadawać teraz żadnych pytań, czuł, że w tym
momencie oboje powinni milczeć. Nawet się nie zorientował, kiedy zasnęli.
Gdy
tylko się zbudziła, od razu zorientowała się, że to, co się wydarzyło, nie było
snem. Zrozumiała to, zanim jeszcze otworzyła oczy. Leżąc obok niego, opierała
swą głowę na jego szerokiej piersi, a bicie jego serca mówiło jej, że ten
człowiek jest prawdziwy. W jakiś przedziwny sposób uspokajało ją.
Nie
miała pojęcia jak się w tym wszystkim odnaleźć. Jeżeli przeniosła się w czasie,
to kiedy to się stało i dlaczego? Ignorując fakt, że był to powieściowy
przypadek i takie rzeczy działy się jedynie w filmach, odsunęła to na bok i
stwierdziła, że powinna przemyśleć sprawę i znaleźć jakieś rozwiązanie. Czy
mogła zostać poddana hipnozie, podczas której przeniesiono ją w czasie?
Ostatnie, co pamiętała, to obraz, do którego wybiegła podczas burzy. Czy to
mogło mieć znaczenie? Blane był tak bardzo podobny do tego człowieka z obrazu,
był też Szkotem i wszystko wskazywało na to, że był 1597 rok. Jeżeli miała
jakieś wątpliwości, to rozwiały się one, gdy tylko otworzyła oczy, których
spojrzenie natrafiło na jeden z filarów lóżka, na którym ujrzała
charakterystyczne żłobienia, jakie widziała na zdjęciu, w które tak długo się
wpatrywała. To nie mógł być przypadek. Blane MacLeod był mężczyzną z obrazu,
który miała restaurować. Pozując do niego, stał oparty o ten właśnie filar, na
który w tym momencie spoglądała. Namalowano go w tym miejscu, w jego sypialni. Czy
to wyjaśniało podróż w czasie? Czy powodem mogła być fascynacja, jaka ją
ogarnęła, gdy tylko spojrzała w jego oczy po raz pierwszy? Ale dlaczego? Co
teraz miała zrobić? Przecież nie mogła tu zostać. Nie mogła zostawić swej pracy
i życia. Ale jaki miała wybór? Żadnego.
Spojrzała
na profil Blane’a i westchnęła. Ten mężczyzna ją ekscytował. Swym zachowaniem,
swym wyglądem i tym jak na nią reagował. Ale co miała tu z nim robić? Kim on
tak naprawdę był? Może nie była dobra z historii, ale pewną wiedzę posiadała.
Po części orientowała się, kim był naczelnik klanu i jaką pełnił funkcję. Był
1597 rok. Jaki władca teraz panował w Szkocji? Dałaby w tym momencie wszystko
za podręcznik z historii, ale niestety mogła polegać jedynie na swojej pamięci.
Miała większe rozeznanie w sztuce, przez co wiedziała, że gdyby wpadła z wizytą
do Blane’a trzydzieści trzy lata temu, to mogłaby się jeszcze spotkać z
Michałem Aniołem. Do Leonarda da Vinciego dzieliło ją sześćdziesiąt sześć lat, ale
gdyby bardzo się postarała, to El Greco miał jeszcze przed sobą siedemnaście
lat życia. Z tym, że malarstwo religijne nigdy jej nie pasjonowało, a mając w
pamięci jego autoportret, raczej nie nalegałaby na spotkanie z nim. Mężczyzna,
którego miała obok siebie był wszystkim, czego chciała. Ta dziwna myśl
poirytowała ją i zaniepokoiła. Starała się o nim nie myśleć, ale było to niemożliwe.
Przecież był obok, żywy, choć teoretycznie umarł setki lat temu. Pomyślała, że
zwariowała, bo przecież wychodziło w tym momencie na to, że to ona jeszcze się
nie urodziła, a mimo to, była przecież obok niego, leżała z nim w jednym łóżku
i czuła go wyraźnie obok siebie. Słyszała jego oddech, bicie jego serca. To
wszystko było niedorzeczne, ale w jakimś stopniu odnajdywała w tym drobne
pozytywy. Nostradamus. W którym roku on umarł? Szekspir, on przecież ma teraz
trzydzieści trzy lata, jest w najbardziej twórczym okresie swego życia. Jest
Anglikiem, a jego pierwszy spektakl został wystawiony w 1598 roku w Londynie,
więc dzielił ją jedynie jeden rok i niewielka ilość kilometrów. Czy to możliwe?
Westchnęła
i odgarnęła delikatnie dłonią czarne kosmyki włosów z policzka Blane’a. To
dziwne, ale gdyby miała teraz wybór, to wolałaby być obok niego, Wiliam
Szekspir wydawał się przy nim o wiele mniej ekscytujący. Położyła swą dłoń na
jego piersi i delikatnym ruchem przejechała po twardych mięśniach. Dlaczego
nadal ją pociągał, pomimo tego, że poprzedniego dnia chciał ją zgwałcić?
Odetchnęła głęboko, wtulając się w niego. Pomyślała, że oszalała, ale czując
zapach jego skóry przechodziły ją dreszcze. Było jej dobrze, tu, teraz, gdy
spał i nic nie mówił. Nie miała jednak świadomości, że on wcale nie spał i w
pewnym momencie poczuła jego dłoń w swych włosach, a gdy uniosła głowę
napotkała jego mroczny, intensywny wzrok, który sprawił, że oblało ją gorąco.

Obudziło
go jej notoryczne wiercenie się i w pierwszym odruchu miał ochotę ją odepchnąć.
Jednak, gdy zorientował się, że nie śpi, sam udawał, że nadal pogrążony jest we
śnie. Brice zachowywała się jakby gwałtownie coś przeżywała. Czasem zaciskała
nerwowo dłonie w pięści na jego ramieniu, tak jakby coś ją niepokoiło, a w
kolejnym momencie wzdychała jakby działo się coś przyjemnego. Jeżeli nie był to
sen, to o czym ona teraz myślała? Poczuł jej dłoń odgarniającą jego włosy,
niczym delikatne muśnięcie skrzydeł motyla. Miał wrażenie jakby znalazł się w
klatce. Chciał się wydostać, ale nie miał pewności gdzie chciał się udać. Był
coraz bardziej pobudzony dźwiękami, jakie z siebie wydawała. Czy mogła robić to
specjalnie? Czy chciała go podniecić? Jeżeli tak, to doskonale jej się udawało,
a on ledwie mógł się powstrzymać, aby się na nią nie rzucić. Pod jego powiekami
pojawił się ponownie jej obraz, stojącej tyłem w promieniu światła. Nie widział
jej całkowicie nagiej, na pośladkach miała jakiś czarny materiał i przypominał
on raczej siatkę. Co to mogło być?
Poczuł
jej drobną dłoń na swej piersi i wstrzymał oddech. Jak długo zamierzała się
jeszcze nad nim pastwić? Czuł jak błądzi dotykiem po jego piersi i zniża się
coraz niżej. W pewnym momencie pomyślał, że ośmieli się zjechać tam, gdzie
teraz pragnąłby poczuć jej dłoń, lecz poprzestała na okolicach mięśni brzucha,
pozostawiając go pobudzonego, gotowego na ciąg dalszy. Próbował się uspokoić,
ogarnąć myśli, lecz gdy poczuł jej twarz na swej piersi, miał wrażenie, że ociera
się o niego niczym kotka w rui. Czuł jej oddech, słyszał jej rozkoszne
westchnienia i w pewnym momencie nie wytrzymał. Był przecież tylko człowiekiem,
a ta mała czarownica znęcała się nad nim i kusiła każdym swym, nawet tym
najdrobniejszym gestem.
Gdy
poczuła jego dłoń w swych włosach najpierw zamarła, a później spojrzała na
niego gwałtownie. Zobaczył w jej błyszczących oczach zaskoczenie i
niedowierzanie. Przypatrywała się mu w milczeniu, nie spuszczając z niego
wzroku. Dlaczego teraz nic nie mówiła? Dlaczego tak trudno było mu wytrzymać w
spokoju, gdy patrzyła mu w oczy tym głębokim spojrzeniem błękitnych oczu?
Położył
drugą dłoń na jej ramieniu i delikatnym ruchem zsunął się nią na jej plecy.
Obserwował jej reakcję i odczuwał wściekłą ekscytację widząc jak próbuje się
powstrzymać, aby nie pokazać mu jak to na nią działa. Nie potrafiła jednak tego
ukryć. Jej oddech przyspieszył, a ona przymykając oczy jęknęła i przygryzła
lekko wargę, co sprawiło, że położył obie dłonie na jej tali i uchwyciwszy ją mocno,
uniósł w taki sposób, że leżała teraz na nim. Krzyknęła zaskoczona, ale gdy
tylko zorientowała się, że ten gwałtowny ruch nie miał na celu wyrządzenia jej
krzywdy, z jej ust wydobyło się westchnienie, które sprawiło, że jego mięśnie
gwałtownie się napięły. Oparta na łokciach, swoją głowę trzymała tuż nad jego
twarzą, a on pomyślał, że niepotrzebnie ją do siebie przyciągnął. W tej pozycji
to ona była kapitanem, to ona rozdawała teraz karty, ale o dziwo, ta rozgrywka
bardzo mu się spodobała.
Pochylała
co chwila głowę, a później ją podnosiła, sprawiając, że zaczął się zastanawiać,
czy drażni się z nim, czy waha, czy może wstydzi. Czuł jej oddech na swej
twarzy i widział jak bardzo jest pobudzona. Położył swą dłoń na jej plecach i
powoli, lecz stanowczo przysunął ją do siebie. Subtelnymi ruchami ocierała się
swym policzkiem o jego twarz. Poczuwszy zarost, zadrżała i westchnęła
przeciągle, a on pomyślał, że już dłużej tego nie wytrzyma. Wsunął dłoń w jej
włosy i przytrzymał ją w jednym miejscu. Miał wrażenie, że jest wszędzie, a
teraz, patrząc na jej usta, chciał ich jedynie posmakować i nie zamierzał
dłużej czekać.
Zanim
jednak spełnił swe pragnienie, drzwi do sypialni otworzyły się gwałtownie i
stanęła w nich Una. W tym samym momencie Brice odskoczyła od niego niczym
oparzona i zakryła się płócienną tkaniną. Przez chwilę panowało dość kłopotliwe
milczenie, spowodowane zaskoczeniem każdego z nich.
–
Co tu się dzieje? – zapytała w pewnym momencie Una, a na ten dźwięk Brice
wystrzeliła niczym strzała z łóżka i podbiegła do staruszki, a następnie
przytuliła ją i rozpłakała się.
Blane’a
ogarnęła wściekłość. Gniew powrócił. Co ta dziewczyna teraz zamierzała?
Zaczynały już go drażnić jej zmienne nastroje. Cholerna wariatka. Co teraz
będzie mówiła? Poskarży się do tej staruchy na niego? Powie, że chciał ją
zgwałcić? Miał ochotę wynieść je obie na zewnątrz i wypatroszyć jak króliki, a
później wrzucić do kałuży. Nie mógł nawet wstać żeby odejść, ponieważ nadal był
podniecony, a nie chciał im tego demonstrować.
–
Una, naprawdę jest 1597 rok – usłyszeli nagle głos Brice i oboje popatrzyli na
siebie zaskoczeni. – To on był na tym obrazie. To naprawdę on – powiedziała i
nieoczekiwanie dla nich obojga głośno się roześmiała.
I
to były właśnie takie chwile, gdy nabierał pewności, że coś było nie tak z tą
dziewczyną. Dlaczego tak dziwacznie się zachowywała? Chyba będzie musiał jednak
odszukać tego Kolumba, o którego pytała i dowiedzieć się, kim tak naprawdę
była. Nie pomyślał o jednym. Kolumb przecież nie mógł mu udzielić informacji,
dlaczego on sam się tak przy niej zachowywał. Biedny, niczego nieświadomy
Krzysztof Kolumb, który na swe nieszczęście odkrył kiedyś Amerykę.
(Do wykonania grafiki użyto zdjęć bez praw autorskich.)
0 komentarze
Dziękujemy za poświęcony czas na naszym blogu. Będzie nam miło, jeśli zostawisz kilka słów od siebie ;)
Pozdrawiamy – Ailes.