Rozdział 6 - Patrz mi w oczy
Rozdział 6
Patrz mi w oczy
Wyszedł.
Nie, dosłownie wybiegł na świeże powietrze i głęboko zaczerpnął oddechu. Czuł,
że się dusi. Coś go tłamsiło, nie dawało spokoju. Ta dziewczyna doprowadzała go
do szaleństwa. Jeszcze poprzedniego dnia walczył w bitwie, wygrał ją.
Dzisiejszego wieczora również toczył jakąś walkę, wewnętrzną, sam z sobą. Ale
czy ją wygrywał?
–
Panie – usłyszał przerażony głos Tormoda, który zdyszany właśnie do niego
dobiegał.
Na
ten widok poczuł niepokój, czy coś się stało? Przecież nie sprawdził tego. Może
ktoś jeszcze ucierpiał.
–
Mów Tormodzie – zażądał.
–
Co z nią? – Usłyszał i w pierwszym momencie nie zrozumiał. O co mogło mu
chodzić?
–
O czym prawisz? Gdzie jest Una? Nikomu nic się nie stało? – zapytał z
niepokojem.
–
Nie panie, wszyscy cali – mówił przerażony chłopak. – Ale co z nią?
–
Z kim?
–
Z Brice – wydusił wreszcie Tormod, a Blane poczuł złość.
–
Mówisz jej po imieniu? – zapytał.
–
Kazała mi. Powiedziała, że jestem jej
przyjacielem. – Usłyszał w głosie
chłopaka radość i wypuścił ze złością powietrze. Tak, mógł się tego spodziewać.
– Żyje? – Tym razem głos Tormoda wręcz drżał.
–
Na razie jest całkiem żywa – oświadczył ze złością Blane i ruszył przed siebie
w stronę płonącego budynku.
Gdy
nie usłyszał za sobą kroków, obrócił się i ujrzał stojącego w tym samym miejscu
Tormoda, który wpatrywał się w wejście do zamku.
–
Panie, może trzeba jej pomóc? – zapytał po chwili z nadzieją.
–
Twa przyjaciółka będzie potrzebowała pomocy, gdy do niej wrócę – powiedział ze
złością, choć w myślach nie był pewien, kto tej pomocy będzie potrzebował.
–
Ale naczelniku, cóż jej się stało? Może trzeba posłać po medyka. – Widział
przerażenie chłopaka i zrobiło mu się go szkoda.
–
Tormodzie, dziewczyna jest cała i zdrowa. Nawet niedraśnięta – oświadczył i
ujrzał jak chłopak oddycha z ulgą. Czasem jego wrażliwość doprowadzała go do
szału. Może zamiast miecza powinien dostać w ręce grabie i uprawiać rośliny,
jak baba. – Gdy wrócę zostanie przykładnie ukarana za zniszczenia, jakie
zrobiła – oświadczył, choć ujrzawszy panikę na twarzy chłopaka pożałował swych
słów.
–
Ale przecież ona niczego nie zrobiła – powiedział chłopak z przejęciem, a Blane
ledwie powstrzymał się aby nie podejść do niego i nie strzelić go po głowie.
–
Ślepy jesteś? – powiedział, wskazując dłonią płonący budynek.
–
Ale to przecież nie jej wina – plątał się chłopak, a Blane pomyślał, że jeszcze
nie wie kogo zabije, czy Tormoda, czy Brice, czy może Morvena, ale dziś ktoś na
pewno zginie.
–
Więc czyja to wina? – zapytał, starając się zachować względny spokój. Widział
na twarzy chłopaka rozterkę. Usilnie nad czymś myślał, nagle uśmiechnął się
głupio.
–
Moja – oświadczył radośnie, sprawiając, że Blane zacisnął dłonie w pięści.
–
Twoja? A gdzie byłeś, gdy spichlerz wyleciał w powietrze? – zapytał i ujrzał
jak na twarzy chłopaka pojawia się konsternacja.
–
Tuż obok – powiedział wymijająco.
–
Więc wytłumacz mi natychmiast w jaki sposób podłożyłeś ogień pod proch, będąc
tuż obok – powiedział podniesionym głosem, coraz bardziej zdenerwowany. Czemu
ten idiota tak jej bronił?
–
Tam był proch? – Twarz chłopaka nagle pobladła. – O mój boże, przecież ona mogła
zginąć.
–
Doprowadziłeś do wybuchu nawet nie wiedząc, co było jego przyczyną i byłeś tuż
obok? To brzmi bardzo interesująco – warknął Blane.
–
Wiedziałem, oczywiście, że wiedziałem naczelniku. To wszystko moja wina, panie.
To nie jej wina. – Chłopak był coraz bardziej pobudzony.
–
Jak zatem to zrobiłeś? Powiesz mi?
–
A ukarzesz ją panie?
–
Jeżeli powiesz mi jak to zrobiłeś, to być może karę poniesiesz ty – powiedział
chłodnym głosem i ujrzał jak na twarzy chłopaka wykwitł szeroki uśmiech, a to
sprawiło, że miał ochotę podejść do muru i walić w niego swą głową. Co ta
dziewczyna ze wszystkimi wyprawiała?
–
Wysypałem proch i zapaliłem świeczkę, a później poszedłem po Unę – wypowiedział
jednym tchem, a Blane nie wiedział czy się śmiać, czy wrzeszczeć, czy płakać
albo po prostu złapać szczeniaka i wybić mu z głowy te głupoty.
–
Więc twierdzisz, że wysypałeś proch, zapaliłeś świecę i poszedłeś po Unę,
zostawiając tam zupełnie samą Brice, narażoną na niebezpieczeństwo? – zapytał,
patrząc na niego z groźną miną. W tym momencie chłopak pobladł. – Chciałeś ją
zabić? – Celowo go prowokował.
–
Nigdy! – wykrzyknął chłopak, przecząco kręcąc głową.
–
Dlaczego zatem zostawiłeś ją tam zupełnie samą, narażoną na niebezpieczeństwo i
bezbronną – mówił z poważną, a nawet groźną miną, choć w duchu śmiał się do
rozpuku.
Bezbronna
Brice? To byłby wspaniały widok. Ona nawet przy ich pierwszym spotkaniu, gdzie
faktycznie można było założyć, że była bezbronna, to nie można byłoby za nic w
świecie określić jej takim mianem. Teraz przyszło mu do głowy, że gdyby wpadł
tam wtedy Tormod, to prawdopodobnie byłby już teraz martwy, ponieważ chłopak z
pewnością by się nie zawahał i skończyłby z mieczem tego idioty w piersi.
–
O mój boże – usłyszał przerażony głos Tormoda i westchnął ze złością.
Przecież
ten gówniarz zaraz faktycznie uwierzy, że tam był i rozsypywał proch.
–
Chodźmy pomóc gasić ogień – powiedział groźnie i wskazał mu kierunek, ale
widząc, że chłopak nadal stoi w tym samym miejscu, kontynuował. – Jeżeli zaraz
się nie ruszysz, to uwierz mi, że pójdę na górę, wywlekę twoją przyjaciółkę za
kudły i obiję dokładnie kijem – mówił, lecz zanim skończył, chłopak już biegł w
stronę spichlerza, jakby gonił go sam diabeł.
Pokiwał
z irytacją głową i ruszył za Tormodem. Po kilku minutach szybkiego marszu był
już na miejscu. Ogień był już praktycznie zagaszony. Bliska odległość do
jeziora i kilka sprawnych rąk działo cuda.
–
Co z dziewczyną? – usłyszał za sobą głos Uny i odwrócił się gwałtownie chcąc
coś jej powiedzieć, lecz ujrzał kilka par oczu wpatrzonych w niego z
niepokojem. Co oni sobie wyobrażali?
–
Martwa – stwierdził obojętnym głosem i usłyszał lament gdzieś z tyłu i po
chwili rozróżnił głos Bradany.
Gdzieś
obok rozległ się rumor, a gdy tam zerknął ujrzał leżącego między wiadrami Tormoda,
który za moment poderwał się i jak szalony puścił pędem w stronę zamku.
–
O mój boże – usłyszał Unę.
–
Tormod – wrzasnął dobitnie, lecz chłopak nawet nie zwolnił. – Złap tego idiotę!
– krzyknął do Bothana, który za moment wlókł za sobą stawiającego się Tormoda.
–
Może jeszcze oddycha! – wrzeszczał chłopak.
–
Żyje! – warknął Blane.
–
Ale może jeszcze… Co? Żyje? Naprawdę? – Wszyscy coraz bardziej go drażnili.
–
Tak – powiedział, siląc się na spokój.
–
Ale może trzeba jej…
–
Bierz wiadro i gaś ogień – wrzasnął.
–
Co tu się stało? – usłyszał podchodzącego do nich Eiliga. Jeszcze tego
brakowało.
–
To ja! – wydarł się Tormod, a Blane pomyślał, że za moment skręci mu kark. Co
się z nimi wszystkimi działo?
–
Co ty? – zapytał zdekoncentrowany Eilig, a Bothan, który zaczynał orientować
się w sytuacji starał się ukryć uśmiech, wpatrując się w minę Blane’a, który
wyglądał jakby miał za moment wybuchnąć, niczym spichlerz jeszcze przed
momentem.
–
Wysypałem proch i zapaliłem świecę – powiedział pospiesznie. – Ale nie chciałem
jej zabić, panie – zapewnił.
–
Jest pijany? – zapytał Eilig Blane’a, widząc rozgorączkowanego chłopaka, który
bredził głupoty.
–
Nie. Podłożył ogień pod proch i był tuż obok – mruknął pod nosem Blane i
rozejrzał się po zebranych. – Wszyscy cali? Nikt nie ucierpiał?
–
Więc kto to zrobił? – usłyszał głos Ossiana, który podchodził właśnie do nich z
Morvenem. I co teraz miał zrobić? Powiedzieć im prawdę?
–
On – stwierdził wskazując na Tormoda, który jak idiota ucieszył się z takiego
obrotu sprawy.
–
Ja – wrzasnął.
–
Chcesz powiedzieć, że wysadziłeś w powietrze stary spichlerz? Ale dlaczego to
zrobiłeś?
Tak,
to było zasadniczo trudne pytanie, a mając w pamięci plątania chłopaka, Blane
pomyślał, że tym razem może sobie nie poradzić.
–
Nakazałem mu – powiedział, a wszystkie głowy skierowały się na niego. Poczuł
złość na samego siebie. Loch dla tej dziewczyny, to mało!
–
Na cóż to potrzebne, Blane? Przecież to był całkiem porządny budynek – zapytał
Eilig, a Blane pomyślał, że chwila odebrania komu życia zbliża się
nieuchronnie.
–
Doszliśmy do wniosku, że jest niepotrzebny – usłyszał Bothana i spojrzał na
przyjaciela zaskoczony. Widząc jego minę zrozumiał, że mężczyzna wszystkiego
się domyślił.
–
Ale przecież…
–
Bez gadania. Postanowiliśmy usunąć budynek i więcej was nie powinno interesować
– warknął Blane.
–
Ale w nocy i w ten sposób? Nie można było tego na spokojnie w dzień uczynić i
po co ten wybuch?
Bothan
spoglądał na Blane’a i widział, że brakowało dosłownie chwili, aby polała się
krew.
–
Mieliśmy ochotę z hukiem rozpocząć naszą wieczerzę – stwierdził, poklepując
Eiliga po ramieniu. – Więc może powinniśmy udać się do Calda house, aby
pokrzepić się jakimś trunkiem.
–
Ty niemądry chłopcze – Blane spojrzał na Unę i zastanawiał się czy przypadkiem
się nie przesłyszał. Nigdy nie podnosiła na niego głosu w obecności jego ludzi.
– Zabiłbyś ją przez te twoje…
–
Una, powinnaś już iść do domu i sprawdzić, co z dziewczyną – przerwał jej
Bothan, obserwując pociemniałe oczy Blane’a.
–
Jaką dziewczyną? – Tym razem sprawą zainteresował się Ossian.
–
Brice – powiedziało kilka głosów na raz, a Blane zacisnął z gniewem szczękę.
–
Co to za dziewczyna? – zapytał Eilig, coraz bardziej zbity z tropu wciąż
napływającymi nowinami.
–
To ta Francuzka – Blane słysząc tę wymianę zdań, stwierdził, że zdecydowanie
powinien się z nimi wszystkimi rozmówić.
–
Ta, którą uwolnił Blane? – Słuchając tego, czuł się trochę bezradny.
Czy
powinien na nich nawrzeszczeć? Był wszak naczelnikiem, a oni rozmawiali sobie
tak po prostu o tej głupiej dziewczynie, zupełnie nie zwracając na niego uwagi.
Chciał to jak najszybciej zakończyć, iść na wieczerzę, a później wrócić na
zamek. Możliwie jak najszybciej.
–
Może znowu coś wysadzić w powietrze – mruknął pod nosem, sam do siebie. Bo
przecież jedynie o to chodziło, o nic więcej.
–
Nie panie, ona powiedziała, że zaszła pomyłka i jakiś nawiedzony wariat o tym
rozpowiada – Do uszu Blane’a doszedł głos jakiejś stojącej z tyłu dziewczyny,
która tym jednym zdaniem sprawiła, że cała krew odpłynęła mu z głowy.
–
Nawiedzony wariat!!? – wrzasnął i poczuł na ramieniu silną dłoń Bothana, co
sprawiło, że stał jeszcze w miejscu i nie pędził w stronę zamku do tej okropnej
dziewczyny. – Uduszę ją własnymi rękoma – wyszeptał i usłyszał ciche
parsknięcie Bothana, który jako jedyny dosłyszał jego szept.
–
To na pewno pomyłka – usłyszał głos przyjaciela. – Dziewczyna nazwała cię przy
wszystkich skurwielem, a to przecież znaczy, że jesteś sprawiedliwy i mądry.
Nie mogła, więc nazwać się nawiedzonym wariatem – powiedział i ujrzał ulgę na
obliczu Blane’a.
–
Pewnie mówiła o kimś innym – mruknął Blane.
–
Na pewno – usłyszał głos Bothana, w którym pojawiła się ulga.
–
Myślę, że chodziło jej o Morvena – W głosie Blane’a, Bothan wyczuł ulgę, a
nawet lekką satysfakcję i o mało się nie roześmiał.
W
istocie podejrzewał, że ta całkiem gorącokrwista dziewczyna miała na myśli
właśnie Blane’a. Lecz teraz nie był to dobry czas, aby się o tym dowiedział.
Prawdopodobnie jeszcze nie raz usłyszy od niej coś podobnego, więc nie było
powodów, aby dokładać mu jeszcze teraz nawiedzonego wariata.
–
Taka była moja pierwsza myśl, przyjacielu – zapewnił z przekonaniem.
–
Co się z nią stało? – Nie ustępował Ossian.
–
Zamknęli ją w spichlerzu – powiedział ktoś z tyłu, a na twarzach zarówno
Ossiana jak i Eiliga wymalowało się zaskoczenie.
–
Zabiliście ją? – wyszeptał któryś z niedowierzaniem.
–
Jeszcze nie – mruknął Blane. – Ale już bliżej niż dalej.
–
Wyszła na czas – powiedziała Bradana.
–
Tormod! – zdenerwował się Eilig. – Zamknąłeś tą dziewczynę i wysadziłeś w
powietrze budynek?! – wrzasnął, a chłopak zrobił się cały czerwony na twarzy.
–
Nie, panie! – zaprzeczył gwałtownie.
–
Nigdym nie sadził, żeś taki nierozsądny, chłopcze – powiedział Ossian i
popatrzył na niego z pretensją. – Dziewkę z niewoli wydobyć, aby teraz taką
krzywdę jej uczynić? Wstydź się. Cała jest, czy ranna?
–
W tym momencie jeszcze w jednym kawałku – wyszeptał Blane.
–
Bóg mi świadkiem, że jeszcze chwila, a on uwierzy w to, że podłożył ten ogień w
spichlerzu – powiedział cicho Bothan do Blane’a, wpatrując się w Tormoda, na
którego twarzy widać było udrękę.
Bothan
przyglądał się temu zaskoczony. Najbardziej zadziwiło go postępowanie Blane’a.
Od samego rana był jakiś nieswój. Dziewczyna, owszem, była piękna, była
błyskotliwa i bystra niczym żywe złoto. Bezczelna i odważna. Ale nie sadził, że
aż tak namiesza mu w głowie. Przez chwilę rozmyślał nad tym. Czy to nie było groźne?
Wszak w tym momencie najważniejsze jest to, aby Blane pojął żonę. Dziewczyna,
którą wybrali, była ponoć szkaradna i odpychająca. Czy nieznajoma Brice nie
będzie w tym momencie kłopotem? Z drugiej strony Blane powinien przed tym
przykrym obowiązkiem zaznać jakiejś miłej odmiany, zanim zupełnie poświęci się
dla sprawy. A Brice była zdecydowanie taką miłą odmianą.
–
Głupi jest jak but – usłyszał Blane’a i uśmiechnął się pod nosem.
–
Nie dręczcie chłopaka. Wyszło nieporozumienie – stwierdził. – Eiligu, znasz Tormoda od lat, czy uważasz,
że on bez przyczyny skrzywdziłby niewinna osobę? – zapytał, a na twarzy
mężczyzny pojawiło się wahanie.
–
Ale naraził na niebezpieczeństwo... – zaczął Osian, lecz nie było mu dane
skończyć.
–
Twój syn przyprawia nam o wiele więcej problemów – uciął krótko Blane,
zdecydowanym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.
–
Chodźmy się napić i pomówić – stwierdził, a Bothan zerknąwszy na minę Blane,
ponownie się uśmiechnął, widząc tam tak wiele entuzjazmu na myśl o wieczerzy.
Chciał
pomóc przyjacielowi, lecz obaj wiedzieli, że w tym wypadku wyglądałoby, co
najmniej dziwnie, gdyby teraz nie poszedł do Calda house, ale wrócił na zamek.
Zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien sobie na to pozwolić.
Gdy
ruszyli, Blane kątem oka ujrzał idącą w stronę zamku Unę i podszedł do niej
pospiesznie. Widział jak bardzo jest wzburzona. Popatrzyła na niego z
pretensją.
–
Ona sama to zrobiła – powiedział, zanim jeszcze zdążyła się odezwać. – Ta
dziewczyna zapaliła świeczkę i postawiła na beczce z prochem. Gdybym nie
przyszedł w ostatniej chwili, to byłaby tam w budynku. Zginęłaby ze swej winy.
–
Co jej jest? Bardzo ranna? – zapytała po krótkiej chwili zdławionym głosem,
widząc jego minę i czując, że mówił prawdę.
–
Jest cała i zdrowa – powiedział chłodnym tonem. – Nic się jej nie stało.
–
A ty? – zapytała przeczuwając, że być może on poniósł jakiś uszczerbek.
–
Nie przejmuj się mną. Wracaj na zamek i połóż się spać. Nie chodź do niej. Nie
skrzywdziłem jej – powiedział spokojnie, lecz stanowczo.
–
Na pewno? – dociekała, a on poczuł złość.
Prawdę
mówiąc trafiła w sedno. Podczas wybuchu poczuł uderzenie w plecy.
Prawdopodobnie uderzyła go jakąś deska z budynku, która oderwała się podczas
eksplozji. Lecz nikomu o niczym nie powiedział i nie miał zamiaru. Narzucony
kaftan ukrywał skutecznie ranę, która nie była groźna. Czuł ból, ale chciał go
czuć, gdyż odciągał jego myśli od Brice. Musiał jakoś zebrać się do kupy. Przy
niej czuł się inaczej, czuł się dziwnie i nie wiedział czy tego chce i czy może
sobie na to pozwolić.
–
Wracaj już – nakazał.
–
Chodź ze mną, opatrzę cię – powiedziała, widząc po jego reakcji, że się nie
pomyliła.
–
Nie mogę, muszę do nich iść. Nie mogą zadać pytań, na które nie chcę udzielać
odpowiedzi – oświadczył, a ona westchnęła.
Mimo
wszystko dobrze go wychowała. Pomimo, że czasem wyłaził z niego prawdziwy
bydlak i drań, to gdzieś tam głęboko kryło się w jego sercu dobro.
–
Nie siedź z nimi długo. Wróć i odpocznij. Zajmij się nią. Taki wybuch może mieć
skutki po jakimś czasie. Nie możesz wiedzieć, czy tak naprawdę wszystko z nią w
porządku – powiedziała, a on spojrzał na nią uważniej.
–
Nie interesuje mnie ona. Jak dla mnie, to może tam nawet chorować i nic mnie to
nie obchodzi – odparł. – Gdy wrócę, to ukarzę ją za jej zachowanie. Wtrącę do
lochu i…
–
Będziesz torturował i dręczył – weszła mu w słowo. – To po coś w takim razie
ratował jej życie? – zapytała wzdychając, a on poczuł złość, gdy przywołał to
wspomnienie.
–
Karzę ją wychłostać z samego rana i…
–
Nie pij więcej, bo już bredzisz jak pijany – skwitowała ze śmiechem i odeszła.
Patrzył
za nią, a w głowie aż mu huczało. Gdy wszedł do budynku zasiadł za stołem
starając się nie opierać o oparcie, gdyż dopiero teraz ból stawał się coraz
bardziej odczuwalny. Był rozkojarzony, lecz starał się nie dać tego po sobie
poznać. Całe szczęście, że alkohol dość szybko uderzył im do głowy, przez co
nie zdołali dostrzec jego zagubienia. Dodatkowo Bothan pomagał mu i gdy tylko
ktokolwiek zwracał się do niego, to on udawał, że właśnie przed chwilą o czymś
dyskutowali, dlatego Blane nie dosłyszał i dlatego nie wiedział, o co chodzi.
Tak naprawdę zdawał sobie doskonale sprawę z tego, co jest powodem
niedyspozycji Blane’a. I wcale mu się nie dziwił. Gdyby na niego czekała w
łóżku taka dziewczyna jak Brice, to nie umiałby usiedzieć w miejscu ani minuty.
–
Czy na pewno wszystko z nią w porządku? – zapytał w pewnym momencie, a
ujrzawszy wściekła minę Blane’a, dodał. – Omińmy tę część i po prostu powiedź –
stwierdził cicho i ujrzał jak Blane zaciska mocno szczękę. Może jednak coś
stało się tej dziewczynie.
–
Gdy wychodziłem była cała i zdrowa. Ale Una powiedziała…
–
Co powiedziała Una?
–
Że po takim wybuchu może coś jej być dopiero później – wypowiedział, patrząc na
zebranych przy stole mężczyzn i mrużąc niecierpliwie oczy.
Ile to mogło trwać? Miał wrażenie, że siedział
tu już co najmniej pięć godzin, jak nie więcej, lecz zdawał sobie sprawę z
tego, że prawdopodobnie jest to jedynie wrażenie.
–
Musisz do niej iść – wyszeptał Bothan, a Blane położył swa dłoń na jego
ramieniu przytrzymał.
–
Powiedz mi coś Bothan – powiedział cicho, wpatrując się w niego przeszywającym
spojrzeniem.
–
Co takiego?
–
Dlaczego ona wszystkich tak obchodzi? Dlaczego wszyscy się nią tak przejmują?
Przecież to tylko głupia kobieta. W dodatku taka… taka…
–
Jaka?
–
Dlaczego ty się nią przejmujesz? Dlaczego się martwisz? – zadał kolejne
pytania, nie chcąc udzielać odpowiedzi. – Dlaczego Tormod zachowuje się jakby
oszalał?
Bothan
zamyślił się. Prawdę mówiąc coś w tym było. Ujrzał ją zaledwie dwa razy.
Zamienił z nią jedynie kilka słów, a myślał o niej jak o kimś bliskim. O kimś,
kogo zna już jakiś czas. Może to przez jej nietypowe zachowanie. Niczego się
nie lękała, była bezczelna i taka inteligentna. Była inna. Po prostu inna. Ale
faktycznie. Z drugiej strony była jedynie kobietą, którą Blane uwolnił z rąk
ludzi z klanu MacAlleyów. Ci ludzie byli okrutni. Bez wahania skrzywdziliby ją.
Lecz dlaczego to go obchodziło. Przecież w bitwie zginęło tak wielu ludzi, a on
myślał częściej o tej dziewczynie. Co zatem musiał czuć Blane, którego
najwyraźniej zainteresowała również pod innym kątem?
–
Jest inna, przyjacielu. Jest cudzoziemką, więc budzi ciekawość. Dodatkowo jest
bardzo odważna i ma dość… – Nie wiedział, jakiego słowa użyć. – Barwną
osobowość. Chyba po prostu każdy chciałby ją poznać. Ci ludzie nigdy nie mieli
do czynienia z cudzoziemkami, w dodatku takimi atrakcyjnymi – zakończył,
uśmiechając się pod nosem.
–
A ty? Ty też chcesz ją poznać? – zapytał, patrząc na niego chłodno.
–
Owszem, lecz nie w taki sposób jak ty masz zamiar – powiedział i ujrzał na
twarzy Blane’a złość, lecz po chwili szeroko się uśmiechnął.
–
Nie mam zamiaru wcale jej poznawać. Jutro wrzucę ją do lochu i będę trzymał o
chlebie i wodzie. Z dala od ognia – mruknął i usłyszał jak Bothan wybucha
głośnym śmiechem, co oczywiście go poirytowało.
–
Powiem ci jedno – wyszeptał Bothan. – Niedługo twoje życie się zmieni. Dziś do
MacCalluma pojechał człowiek z odpowiedzią. Już wkrótce jedziemy do Eilean
Donan. Wiesz co cię tam czeka. Radzę ci jak przyjaciel, wykorzystaj ten czas z
Brice. Ona jest inna. Głupio to pewnie zabrzmi, ale… potrzebujesz jej.
–
Tak. Brzmi to głupio, a ty bredzisz. Ja nikogo nie potrzebuję – mruknął.
–
Jest teraz w twoim łóżku i czeka na ciebie, czy nie chcesz do niej iść? –
zapytał, uważnie go obserwując.
–
Mogę wziąć sobie pierwszą lepszą dziewkę z tych tutaj i będę równie
zaspokojony, co z tamtą wariatką.
–
Właśnie. Tu znajdziesz pierwszą lepszą, a u ciebie w komnacie czeka Brice. A ty
nie masz wiele czasu, wiec, jeżeli chcesz znać me zdanie, wykorzystaj każdą
minutę.
–
Nie chcę znać twojego zdania – mruknął Blane i ujrzał jak Bothan podnosi się z
miejsca.
–
Przyjaciele, czas się pożegnać, z samego rana wyruszam do Golspie. Blane
obiecał mi towarzyszyć, więc niestety muszę go ze sobą zabrać, ale kiepski dziś
z niego kompan, więc nawet nie zauważycie różnicy – oświadczył.
–
Może w tym czasie ja zaopiek…
–
Jedziesz z nami Tormodzie – wszedł w zdanie chłopakowi, który upatrzywszy okazję,
teraz westchnął zrezygnowany.
–
Nie powinieneś tego robić – syknął Blane, ale Bothan zdawał sobie sprawę z
tego, że jest mu to na rękę i że tak naprawdę jedynie marzył, aby stąd wyjść.
–
Una może mieć rację, powinieneś wrócić do Brice – powiedział, a Blane usłyszał
w jego głosie nutę niepokoju.
Prawdę
mówiąc sam go czuł. Od rozmowy z Uną. Przecież ona znała się na leczeniu jak
nikt inny. Mogła mieć rację.
Pożegnawszy
się, wyszedł. Szedł dość szybko, starając się o niczym nie myśleć. Jednak droga
była długa, a on osamotniony, pozostawiony swym myślom, ściągał do każdej z
nich widok Brice. Gdy wspomniał, co poczuł ujrzawszy ją siedzącą przy beczce z
prochem i gapiącą się z radością w płomień świecy, ogarniała go złość. Ten
niepokój i lęk, który go opanował na myśl, że może jej się coś stać,
przygnębiał go w tym momencie. Nie dawał mu spokoju. Chciał po prostu mieć
spokój. Od niej, od myśli o niej i tej przygnębiającej świadomości, że
faktycznie, niedługo jego życie jeszcze bardziej się zmieni.
Tak
bardzo się o nią dziś bał. Gdyby nie przyszedł na czas, to nic by z niej nie
zostało. Była taka nieroztropna, taka niemądra.
Ból
na plecach był coraz bardziej dotkliwy. Zdjął kaftan, a później koszule, na
której ujrzał krwawe ślady. Zacisnął ze złością szczękę. Wszystko przez tą
dziewczynę. Gdyby nie ona, to teraz siedziałby w najlepsze ze swymi ludźmi i
ucztował, a później zabrałby ze sobą jakąś dziewkę i spędził miło czas. Zamiast
tego wracał na zamek sam, a na plecach miał ranę, którą pozyskał chwalebnie od
jakiejś deski, która zawędrowała w jego stronę przypadkowo, gdy wybuchł
spichlerz, który Brice wysadziła w powietrze niechcący. Teraz czekała na niego
w jego sypialni i jakimś cudem sprawiała, że lękał się do niej iść, a z drugiej
strony coś popychało go do niej nieuchronnie.
Przystanął
na chwilę i zapatrzył się w wody jeziora, które tonęły w tym momencie w
ciemnościach. Rana piekła go teraz dotkliwie, zadrażniona materiałem, który od
jakiegoś czasu jedynie ją rozjątrzył. Przez chwilę się wahał, lecz już po
chwili wchodził do chłodnej wody, która przyniosła mu ukojenie. Tego
potrzebował. Orzeźwienia.
Gdy
po jakimś czasie dotarł na miejsce wszedł po cichu tylnim wejściem przez
kuchnię nie chcąc pokazywać się komukolwiek. Przed otworzeniem drzwi zawahał
się chwilę. A jeżeli jej tam nie ma? Może uciekła? Albo śpi gdzieś ze służbą.
Ogarniała go paranoja. Jeżeli coś jej się stało?
Wszedł
do komnaty i ujrzawszy ją, leżącą w ogromnym łóżku, odetchnął z ulgą. Stał
przez chwilę zanim zamknął za sobą drzwi. Co jej powiedział zanim wyszedł? Czy
przypadkiem nie obiecał jej, że będzie ją kochał w swym łożu patrząc jej w
oczy? I te wszystkie rzeczy, które mówił mu Bothan. Miał w głowie jeden wielki
mętlik. Zastanawiał się, kto był większym głupcem. On, czy reszta tych idiotów,
którzy tak się nią przejmowali. Nikt prócz Uny nie zapytał o niego, wszystkich
zajmowała jedynie Brice. Nie gniewało go to, a raczej irytowało. Szczególnie
niezdrowe zachowanie Tormoda. Przypominając sobie jego minę, gdy gnał w stronę
zamku, kiedy tylko usłyszał, że Brice nie żyje, nie sposób było się nie
uśmiechnąć.
Podszedł
do łóżka od strony gdzie spała i przysiadł obok niej. Przyglądał się jej twarzy
przy słabym świetle świecy i mimowolnie uśmiechnął się kącikiem ust. Wyglądała
na taką spokojną, niewinną, nieśmiałą. A przecież była zupełnie inna. Ale jaka
tak naprawdę była? Urodziwa, lecz zupełnie inna niż wszystkie, które znał. Nie
miała w sobie takiego prostactwa. Nie była lękliwa ani płochliwa. Kobiety, z
którymi miał do tej pory do czynienia dzieliły się na dwie kategorie. Takie,
które chowały się po kątach spłoszone jakimkolwiek czynem z jego strony, albo
takie, które przychodziły, rozkładały nogi, a po skończonej sprawie szły do
swych obowiązków jakby nigdy nic. Brice nie kwalifikowała się do żadnej z tych
kategorii. Była buntownicza jak żadna inna. Odważna i bezczelna. Żywiołowa oraz
zuchwała... Jak żadna inna. Czuł również, że gdyby faktycznie do czegokolwiek
doszło, to nie wyszłaby tak po prostu, jakby nigdy nic się nie stało. Z nią
wszystko byłoby inaczej.
Odkąd
wyszedł z sypialni wciąż zadawał sobie to samo pytanie. Dlaczego tak jej
powiedział? Dlaczego w ten sposób? Przecież nigdy nikomu tego nie mówił. Nie
tymi słowami. W jego łóżku bywało wiele kobiet, ale nigdy żadnej tego nie
mówił. Po prostu je kochał, ale nigdy nie powiedział tego, co Brice, że będzie
ją kochał w swym łożu. Ale przecież ona była inna. Czasem drażniło go samo to,
że nie wiedział, o czym tak naprawdę mówiła. Żałował, że nie jest Szkotką,
wtedy mógłby wszystko zrozumieć. Te obce słowa. Rower, komórka, kurwa. I kim
był dla niej Kolumb? Czy to jej mąż? Ale przecież gdyby miała męża, to nie
zachowywałaby się tak. Ale jak?
–
Powiedziała, że mnie pragnie – wyszeptał, sam dając sobie odpowiedź i ujrzał
jak dziewczyna zamrugała oczyma, które po chwili otworzyła, a gdy tylko go
ujrzała poderwała się gwałtownie.
–
Czy wszystko w porządku? – zapytała i przysunąwszy się do niego, ujęła jego
twarz w dłonie, przyglądając mu się z uwagą, sprawiając, że zamarł, zaskoczony
jej reakcją, jakiej się zupełnie nie spodziewał.
Gdy
tylko wyszedł, pozostawiając ją samą, przez jakiś czas nie mogła dojść do
siebie. Te kilka słów, zaledwie dwa zdania, sprawiły, że nie mogła się
pozbierać. Gorączkowo myślała, co teraz powinna zrobić. Czy czekać? A może
uciekać? Ale dlaczego? Przed czym? Pomyślała, że gdyby wiedział, że wywrze na
niej takie wrażenie, to byłby z siebie dumny. Ten głupiec.
Z
upływem czasu zaczęła zastanawiać się, dlaczego Blane nie wraca, czy robił to
umyślnie? Zostawiając ją w tej sytuacji, po tym, co powiedział. Był przecież
zły na nią, że, jak to ujął, narobiła bałaganu. Ale czy nie miał racji? Gdy
myślała o tym teraz, to zaczynało do niej docierać, co tak naprawdę się tam
wydarzyło. Przecież to nie były żarty. Cały budynek wyleciał w powietrze niczym
domek z kart. A jeżeli tam ktoś był? Poczuła niepokój. Przecież Tormod poszedł
po Unę, a jeśli właśnie wrócili i byli gdzieś obok? Nie. Przypomniała sobie jak
biegli w ich stronę, zaniepokojeni i wystraszeni. Brice ponownie poczuła wyrzuty
sumienia. Było jej teraz głupio. Postąpiła tak nieroztropnie. Gdyby nie Blane,
to…
–
Blane – wyszeptała wstając gwałtownie z łóżka i lekko się zachwiała. Zrobiło
jej się słabo.
Gdy
nastąpił wybuch on rzucił ją i nakrył sobą, a jeżeli jemu coś się stało? Jeżeli
to właśnie dlatego nie wracał? W tym momencie była przerażona. Przecież gdyby
wszystko było w porządku, to już dawno by przyszedł. Chociażby dlatego, żeby na
nią nawrzeszczeć, torturować, głodzić, wtrącić do lochu i…
–
Kochać w swym łożu i patrzeć w oczy – wyszeptała i zrobiło jej się gorąco.
Co
miała teraz zrobić? Wyjść i go szukać? Podeszła do okna i wyjrzała. Ujrzała
kompletne ciemności. To chyba było oczywiste, w tym miejscu nie mogło być
żadnego oświetlenia. Czego się spodziewała? Latarni? Nie wiedziała nawet, w
której części jest. Z okna nie było widać ognia, więc prawdopodobnie Calda
house był po drugiej stronie. Ale jak tam dojść, gdy nawet nie wiedziała jak
wyjść z tego cholernego zamku? Rano zbiegła jedynie ze schodów w dół, był jasny
dzień, a z powrotem on wniósł ją na górę, chyba nawet innym wejściem. Cholera,
ile tu jest wejść? Zdenerwowana podeszła do łóżka i usiadła. Co teraz miała
robić? Jak się dowiedzieć, czy nic mu się nie stało? Wszędzie cisza i ciemność.
I ta okropna wizja, że jest w cholernym średniowieczu, a jedyny człowiek,
któremu tak naprawdę ufała, gdzieś tam poszedł i prawdopodobnie jest ranny.
Przez nią. To wszystko była jej wina.
Z
bezradności rzuciła się na łóżko i rozpłakała. Czego teraz bardziej pragnęła?
Wrócić do domu, czy dostać się do tego kretyna i upewnić, czy nic mu nie jest?
Rozżalona zasnęła, a gdy się obudziła, ujrzała jego twarz. Jego spokojną,
zamyśloną twarz.
Teraz
patrzyła na niego z niepokojem. Czy wszystko było z nim w porządku? Dlaczego
milczał i nic nie mówił? Może to szok, albo wstrząs mózgu, albo…
–
Ty głupia, bezmyślna dziewczyno. Karzę cię jutro…
–
Dzięki bogu – wyszeptała, przerywając mu i wtuliła się w niego z całej siły. –
Tak się bałam – powiedziała cicho, a on na moment zamarł, a później złapał ją
za ramiona i gwałtownie odsunął od siebie, po czym uważnie na nią spojrzał.
–
Ktoś tu był? – Prawie wykrzyknął.
Nagle
poczuł niepokój. W Calda house był tak rozkojarzony, nawet nie zwrócił uwagi na
to czy w pomieszczeniu był Morven, a przecież gdyby się do niej dostał, to
mogłoby się dla niej źle skończyć. Nikt, absolutnie nikt nie mógł zrobić jej
krzywdy. Oprócz niego oczywiście.
–
Nie. Nie wiem. Myślę, że nie. Czekałam na ciebie i chciałam wyjść cię poszukać,
ale nie wiedziałam, w którą stronę iść, bo jest ciemno i nie mam pojęcia… nie
znam tego zamku, a… a potem usnęłam – plątała się bezmyślnie, a on na ten widok
uśmiechnął się, co sprawiło, że patrząc na niego zamarła.
–
Co się stało? – zapytał zerkając na nią.
–
Uśmiechasz się – szepnęła, a na jego twarzy pojawiła się irytacja.
–
Głupia dziewczyna – mruknął, a ona nie spuszczając z niego wzroku dotknęła jego
włosów.
–
Są mokre – szepnęła.
–
Czy widzisz w tym jakiś kłopot? – warknął.
–
Powiedz mi, czy wszystko w porządku? – ponowiła pytanie, a on popatrzył na nią
zdekoncentrowany. O co jej chodziło? – Dobrze się czujesz? Czy… czy ty… czy
wtedy…
–
Jesteś zmęczona. Jutro poniesiesz konsekwencje, dziś nakazuje ci już spać –
powiedział, a ona o mało nie parsknęła śmiechem, lecz powstrzymała się w ostatniej
chwili.
–
Mój panie i władco, oczywiście usłucham twojego rozkazu i spełnię wszystkie
twoje nakazy oraz poniosę wszelakie konsekwencje, ale… ale teraz mów mi
natychmiast, czy nie jesteś ranny, ty głupi ośle! – wrzasnęła, zakańczając w
ten sposób swój wzniosły wywód.
–
Czy ty nazwałaś mnie dziś nawiedzonym wariatem? – zapytał po chwili.
–
A kto tak powiedział? – zapytała marszcząc zabawnie nos.
–
Zadałem pytanie! Mów natychmiast! – krzyknął, a ona podskoczyła w górę
zlękniona.
–
Skurwiel – warknęła, a on westchnął zrezygnowany.
Jakim
cudem w jednej chwili ubliża mu, a już w drugiej prawi komplementy? Gdyby nie
ten ogień w jej oczach, to już dawno…
–
Mogłaś zginąć – powiedział w pewnym momencie, nie potrafiąc utrzymać słów,
które niekoniecznie chciał wypowiedzieć.
–
Przepraszam – usłyszał słowa, których się nie spodziewał. – Proszę, Blane.
Błagam, powiedz mi czy nic ci nie jest? – mówiła, a on ujrzał, że jej oczy
zaszkliły się i poczuł się dziwnie słaby.
–
Nic – powiedział zduszonym głosem.
–
Blane – powiedziała i ujęła jego rękę w swe dłonie, wpatrując się przy tym w
niego uporczywie.
Ujrzała
w jego oczach ten sam mrok, który nieodmiennie przyprawiał ją o dreszcze.
Wpatrywał się w nią w tym momencie niczym bestia w ofiarę, a ona przełknęła
ślinę. Wiedziała, że jest ranny, początkowo było to jedynie przeczucie. Jednak,
gdy przytuliła go, niespodziewanie zorientowała się, że mokry materiał koszuli
tuż przy ramieniu zabarwiony jest czerwienią. Widziała, że powoli zaczynał
trącić cierpliwość. Zdawała sobie sprawę z tego, iż nie jest nawykły do takich
sytuacji i że jego cholerna samcza duma w jakiś sposób się teraz buntuje. Lecz
miała, jakie takie pojęcie o średniowieczu oraz ówczesnej medycynie. Jeżeli wda
się zakażenie, to nie będzie żadnej możliwości udania się na pogotowie. Nawet
nie wiedziała czy mają tu jakiegokolwiek lekarza.
–
Kładź się spać tu, albo zniosę cię na dół do izby dla służby – mruknął, a ona
ujrzała jak jego górna warga unosi się ku górze. Ale nie mogła tak po prostu
się poddać, musiała wygrać tą potyczkę.
–
Zrobię wszystko, czego ode mnie zażądasz, jeżeli ty zrobisz to, o co cię
poproszę – wyszeptała, a on zamarł. Jego wzrok zmętniał. – Skoczę z okna, sama
pójdę do lochu, nawet sama się wychłoszczę, tylko…
–
Czego pragniesz? – usłyszała i ujrzała jak wstaje.
Czego
pragnęła? Tego nie mogła mu teraz powiedzieć. Na pewno nie w tym momencie.
–
Zdejmij koszulę – wyszeptała stanowczo, a po jego twarzy przebiegł grymas.
Zmrużył
oczy jakby nad czymś uporczywie myślał, a po chwili jego brew uniosła się w
górę, jakby czegoś się domyślił.
Patrząc
na nią, zrobił krok w przód i cholernie powolnym, wręcz zmysłowym ruchem,
uniósł biały materiał, który niespiesznie zdjął, sprawiając, że dosłownie
zaschło jej w gardle. Czy ten kretyn robił to specjalnie? W głowie miała
tysiące myśli, ale wiedziała jedno. Musiała się opanować. Próbując udawać, że
jej to wcale nie obeszło, wstała z łóżka, a później poszła w jego stronę i
stanęła tuż za nim. Nie poruszył się. Pozwalał jej spoglądać na swe nagie
plecy, na których owszem, była rana, nawet całkiem duża, jednak teraz Brice
dokładnie widziała, że była idealnie czysta. Mokre włosy, mokra koszula. Nie
było tu prysznica.
–
Jezioro – wyszeptała dotykając jego skóry, lecz w tym momencie on gwałtownie
odwrócił się do niej i złapał ją za rękę, a gdy próbowała ją wyrwać,
przytrzymał stanowczym uściskiem i przyciągnął do siebie.
Zadzierała
głowę, wpatrując się w jego twarz, która w słabym oświetleniu nie była zbyt
dobrze widoczna. Opadające na nią długie, czarne włosy zasłaniały jej część, a
ona nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Serce waliło jej jak młotem, gdy
wpatrywał się w nią tym mrocznym, pociemniałym z gniewu spojrzeniem, w którym
widziała coś jeszcze. Hipnotyzował ją swym spojrzeniem sprawiając, że bezwolnie
stała i nie potrafiła zrobić ani jednego ruchu. Nie chciała niczego robić.
Jak
skończyło się wtedy? Rzucił się na nią gwałtownie i boleśnie ją poturbował,
prawie zgwałcił. Co miał zamiar zrobić teraz? Wiedziała, że to jak się zachował
na początku nie jest wszystkim, co miał do zaoferowania? Zadrżała, a gdy to
ujrzał, dotknął dłonią jej policzka, sprawiając, że jej oddech przyspieszył.
Przymknęła oczy, poddając się zmysłom w kompletnej ciemności.
–
Teraz twoja kolej – usłyszała jego szept i po jej karku przebiegły dreszcze.
–
Co mam zrobić? – wyszeptała drżącym głosem.
–
Powiedz mi… – usłyszała i wstrzymała oddech. – Powiedz, czego pragniesz, Brice?
Doprowadzała
go do wrzenia. We wszystkim, w tym, co robiła, co mówiła, w tym jak
postępowała. Otworzyła oczy i ujrzał tam ogień.
–
Powiedz – nalegał, a jej usta zadrżały, co wprawiło go w jeszcze większe
podekscytowanie.
Była
taka inna. Zupełnie niepodobna do tego, czego oczekiwał od kobiety. Była jakby
nie z tego świata.
–
Pragnę… – Jednym słowem potrafiła doprowadzić go na skraj wytrzymałości.
–
Mów – zażądał pełen niecierpliwości. Czego zażąda? Czego zapragnie?
–
Patrz mi w oczy…
0 komentarze
Dziękujemy za poświęcony czas na naszym blogu. Będzie nam miło, jeśli zostawisz kilka słów od siebie ;)
Pozdrawiamy – Ailes.