Deja vu (Ania)

by - 23:09


Deja  vu 
 Francuska Kocica


Rozdział 3

Kocica


         Bez zastanowienia skierował się w stronę pomieszczeń kuchennych. Po upadku dziewczyna ponownie straciła przytomność, co ucieszyło go gdyż jej gwałtowne zmiany nastrojów mogły być nadto kłopotliwe. Nie przemyślał jeszcze, co z nią zrobić. Prawdę mówiąc jasne kalkulacje przy tej dziewczynie w ogóle nie było możliwe. Pomyślał, że może powinien znieść ją do piwnic, ale naga i osłabiona nie przetrwałaby nocy w chłodnym lochu, a on przecież miał względem niej bardziej sadystyczne zamiary. Przeszedł przez długie i chłodne pomieszczenie, w którym poustawiane były beczułki z winem. Gdy wszedł do izby kuchennej od razu ujrzał kilka wlepionych w niego ciekawskich spojrzeń.
– Precz – mruknął, a później podszedłszy do podłużnego stołu niezdarnie strącił z niego stojące na nim gliniane miski, które z hukiem rozbiły się na twardym sklepieniu. Jeszcze jeden gwałtowny ruch i woreczki z jakimiś przyprawami dołączyły do naczyń. Bez ceregieli położył na stole przyniesioną dziewczynę.
– Panie, czy…
– Wody – zażądał, a już po chwili jedna z dziewek kuchennych niosła drewniany kubeł wypełniony po brzegi wodą.
Zdjął w pośpiechu koszulę, na której widniały jeszcze krwawe ślady, świadczące o tym, że przed momentem stoczył walkę. Rzucił ciuch w stronę dziewczyny, która stała obok niego, gapiąc się na jego mięśnie z głupim uśmiechem.
– Odziej ją w to – zarządził mrukliwym głosem, skinąwszy w stronę nieprzytomnej Brice, a następnie odpiął pas z mieczem i odłożył na drugim końcu podłużnego stołu.
Zaczerpnąwszy w dłonie wodę ochlapał nią twarz kilkakrotnie. Za którymś z kolei razem jego wzrok natrafił na uważne spojrzenie siedzącej po drugiej stronie pomieszczenia, na drewnianej skrzyni, kobiety.
– Do czorta – mruknął pod nosem. – Nie mam zamiaru odpowiadać na żadne pytania, Una. Opatrzysz me rany. Milcząc – dodał na sam koniec.
– Przecież nic nie mówię – usłyszał kobiecy zachrypiały głos i zmrużył oczy ze złością.
– Tak należy – skwitował. – A teraz…
– Podejdź do mnie chłopcze. Chyba nie chcesz, aby stara, schorowana kobieta podchodziła do młodzieńca.
– Kiedyś mnie popamiętasz starucho – warknął ze złością, a ona uśmiechnęła się przebiegle.
Była jedyną kobietą, której na to pozwalał. Po śmierci jego matki to właśnie Una stała się jego piastunką, a to sprawiło, że traktował ją inaczej.
– Ciekawam, co cię tak rozeźliło – powiedziała, zerkając w stronę stołu, gdzie leżała przyniesiona przez Blane’a dziewczyna, która teraz miała już na sobie jego koszulę.
– Ostrzegam…
– Skądeś ją przyniósł chłopcze? – zapytała niby obojętnym głosem, a Blane stwierdził, że nie ma sensu tego odwlekać.
Una była upartą kobietą, wiedział, że nie odpuści i będzie dręczyć go do chwili aż dowie się, kim jest Brice. Ale co miał jej powiedzieć, przecież sam tego nie wiedział.
– Trzymano ją w niewoli – odparł krótko i poszedł do kobiety, która miała już przy sobie różnego rodzaju maści i płócienne bandaże.
– A tyś ją sobie tak po prostu odbił i przyniósł na zamek? – zapytała, choć on doskonale wiedział, że nie było to pytanie. – Po coś to zrobił? Na co ci ona potrzebna?
– Nie twoja sprawa starucho – warknął, a kobieta nie zważając na nic nałożyła gęstą maż obficie na krwawiącą ranę i nie zrobiła tego delikatnie. Blane zaklął pod nosem na co zareagowała śmiechem.
– Spokojnie chłopcze – powiedziała chichocząc. – Zioła zrobią ci mniejszy uszczerbek niźli zimna stal.
– Rób to spiesznie i milcz przy tym – warknął w odpowiedzi.
– Skąd ten pośpiech młodzieńcze? – zapytała, a on aż się zagotował.
Złościło go, gdy nazywała go chłopcem albo młodzieńcem, jednakże jedynie jej uchodziło to płazem, każdy inny człowiek poniósłby już dawno karę.
– Muszę udać się do mych ludzi – powiedział, a ona spojrzała na niego uważniej. – Muszę porozmawiać – dodał śpiesznie.
– Czemuś jeszcze tego nie zrobił? – zadawała pytania, na które odpowiedzi wolałby unikać, ale to przecież była Una. Stara, upierdliwa i będąca niczym wrzód na dupie, Una.
– Śpieszno mi – powiedział chłodnym tonem, a kobieta mocniej ścisnęła bandaż, którym zaczęła owijać jego ramię. Umyślnie sprawiając mu ból.
– Co mam z nią zrobić? – zapytała skinąwszy głową w stronę stołu, na którym nadal leżała dziewczyna, która jeszcze nie odzyskała przytomności. – Żyje ona w ogóle czy pomarła? Bo jak mi tu umarlaka przytargałeś do izby kuchennej, to marny twój los chłopcze – zakończyła podniesionym głosem, a on wpatrując się w nią gniewnie, zmarszczył nos ze złością, a jego lewa warga ponownie uniosła się jak u warczącego wilka. – Toć mi tych sztuczek nie pokazuj, bo mnie one ino śmieszą synu.
Westchnął zrezygnowany. Ta baba zawsze doprowadzała go do szewskiej pasji. Czasami miał ochotę uwiązać jej kamień u szyi i zrzucić z wieży wprost w fale jeziora.
– Kiedyś nastanie czas, że jeszcze gorzko tego pożałujesz, starucho – warknął.
– Przestań prawić frazesy ino mów, co mam uczynić z tą dziewką. Masz zamiar nosić ją wszędzie ze sobą, czy może jakieś inne zamiary ci się ulęgły w tej pustej głowie względem niej? – zapytała widząc zagubienie Blane’a.
Prawdę mówiąc już gdy tylko wniósł dziewczynę zorientowała się, że sprawa nie jest normalna. Blane zazwyczaj zabierał dziewki do sypialni i raczej się z nimi nie ceregielił. Nie dbał o ich samopoczucie, a tymi, które nie trzymały się na nogach nie zawracał sobie głowy. Nie były mu na nic potrzebne. Tę niósł ostrożnie, choć przy układaniu jej na stół delikatności nie zademonstrował. Jednakże zaraz potem spojrzał uważnie czy nie zrobił jej krzywdy. Nakazał ją odziać, więc okazywał jej troskę. Ale przecież on taki nie był.
– Dasz jej coś jeść – nakazał, a Una nie spuszczała z niego wzroku, lecz spojrzeniem nie okazywała zdziwienia, jakie teraz czuła. – Później niech ją stąd wyniosą – mruknął.
– Do lochu? – zapytała, choć wiedziała, że raczej nie w niewolę ją tu zabrał.
– Do lochu wtrącę ją jak dojdzie do siebie – warknął.
– Toć po co ma dochodzić do siebie, gdy masz w zamiarach krzywdę jej uczynić? Cherlawa jest, w lochu nawet kilku dni nie wytrzyma – stwierdziła.
– Więc kiedy będzie umierająca, to wniosę ją tu do ciebie. Pielęgnować ją będziesz, a jak wydobrzeje, to znowu ją do lochu wtrącę – krzyknął i usłyszawszy poruszenie od strony stołu zniżył głos nie chcąc zbudzić dziewczyny.
– Ta rana boli cię chyba najmocniej – powiedziała Una, uśmiechając się półgębkiem i chciała dotknąć dłonią jego policzka, na którym widniały jeszcze zadrapania, jakie pozostawiła po sobie Brice.
– Jeszcze jedno słowo i każę cię ściąć – oświadczył odtrącając rękę kobiety, a ona wybuchła głośnym śmiechem, budząc dziewczynę, która zamrugawszy oczyma uniosła się gwałtownie na łokciach i poczęła rozglądać po pomieszczeniu.
– Co się dzieje? – usłyszeli niewyraźny głos.
– Każ ją zanieść do mych komnat – zarządził. – Mają ją położyć na podłodze. Ale niech przykryją – dodał.
– A czemuż to? – zapytała Una. – Przecie i tak do lochu pójdzie. Niech się przyzwyczaja do chłodu.
– Bez gadania – warknął. – I nakarm ją.
– Po cóż? Strawy ci nie szkoda? – zapytała, próbując umyślnie go rozdrażnić.
Widziała, że z jakichś przedziwnych powodów zależy mu na dziewczynie, ale nie chciał się do tego przyznać. Może chciał zabrać ją do łóżka. Chociaż dziewczyna wyglądała jak siedem nieszczęść. A mężczyzna taki jak Blane mógł mieć każdą kobietę i wybierał jedynie te najurodziwsze. Ta do takich nie należała.
– Blane? – usłyszał i zamarł.
Ujrzał na obliczu dziewczyny coś na kształt ulgi. Ale doskonale wiedział, że długo to nie potrwa. Zmieniająca się mina na twarzy Brice jasno dała mu do zrozumienia, że nie pomylił się i nastała pora udać się do ludzi, którzy prawdopodobnie teraz ucztowali przy przepełnionych winem dzbanach. Tego było mu w tej chwili potrzeba.
– Uważaj na nią Una. Dziewczyna jest pomylona i gada od rzeczy – powiedział. – To cudzoziemka. Mówi w naszym języku, ale trudno ją zrozumieć.
– To po kiego czorta żeś ją tu przywiózł? – zapytała kobieta, z ciekawością przyglądając się dziewczynie. Wyglądała dość niecodziennie. Było w niej coś przedziwnego. Trudnego do wytłumaczenia.
– Bez gadania starucho – wrzasnął i usłyszał za plecami hałas, który świadczył o tym, że Brice postanowiła przejść do pozycji ofensywnej.
– Jak śmiesz! – usłyszał jej krzyk i odwrócił się do niej wbijając w nią przeszywające spojrzenie. – Jak śmiesz tak do niej mówić?! To starsza kobieta, której należy się szacunek, a ty… – Nie pozwolił jej dokończyć, tylko szybkim ruchem podszedł do niej i wymierzył policzek.
Cios był tak silny, że dziewczyną rzuciło w bok i gdyby nie uchwycił jej za ramiona, to upadłaby na podłogę.
– To mi należy się szacunek – wysyczał. Widział jak wpatruje się w niego zaskoczonym spojrzeniem i poczuł złość.
– Dlaczego? – usłyszał jej cichy szept i zacisnął ze złością szczękę. Możliwe, że uderzył za mocno. Była wszak obolała.
– Boś zasłużyła – warknął i ujrzał jak na jej twarzy pojawia się złość, a za moment jej dłoń po raz kolejny przeorała jego policzek.
Wrzasnął dziko i zamachnął się ponownie, lecz Una zagrodziła mu drogę stając między nim, a dziewczyną.
– Wynoś się już stąd! – krzyknęła ze złością. – Ludzie czekają na ciebie, a ty obijasz mi tu w kuchni dziewkę. Paszoł won. Zajmę się nią, a ty do łoża sprowadź sobie jakąś wieśniaczkę. Kto by to pomyślał żeby chłop z wojny przychodził i dziewczynę po licu jak baba oklepywał.
– Milcz starucho, bo i ty…
– Wynoś się chłopcze, chyba, że tak bardzo zajętyś tą dziewczyną, żeś o swych ludziach zapomniał – krzyknęła.
Mierzył się wściekłym spojrzeniem z Uną i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma z nią najmniejszych szans i o ile w obecności innych ludzi zachowywała umiar, to gdy zostawali sami nigdy tego umiaru w sobie nie miała. Miał ochotę potrząsnąć nią i zadać jakiś ból, ale była jedyną kobietą, którą szanował i której nigdy nie uczyniłby żadnej krzywdy.
– Zrób z nią to co powiedziałem – warknął.
– Nie będziesz mówił, co mam.. – zaczęła Brice hardym tonem, lecz Una dała jej znak, aby milczała.
Blane patrzył na dziewczynę wściekle, krzyżując z nią swe spojrzenie. Z oczu obojga sypały się gromy, a Una westchnęła zniecierpliwiona.
– Nie Zwierz, lecz osioł powinni na ciebie wołać chłopcze, boś uparty jak…
– Uczyń jak mówiłem – przerwał jej, podenerwowany faktem, że ponownie nazwała go chłopcem w towarzystwie dziewczyny. – A gdy powrócę, to jeszcze się z tobą policzę starucho.
– Głupie to niczym ciele – usłyszał głos staruszki, gdy wychodził i zacisnął dłonie w pięści, lecz odszedł bez zatrzymania.
– Gdzie on poszedł? – Una zaskoczona ujrzała na twarzy Brice lęk.
– Do swych ludzi. Zawsze tak czyni po walce.
– Musisz sprowadzić go tu z powrotem. Szybko – mówiła dziewczyna, a na twarzy Uny pojawiało się coraz więcej zdziwienia.
– A dlaczegóż to?
– On jest ranny. Trzeba zadzwonić po pogotowie albo chociaż po jakiegoś lekarza – W tym momencie wszystko zaczęło do niej docierać. Przecież tam ktoś zginął. – Nie. Poczekaj. Nie możemy zadzwonić po pogotowie.
– Nie możemy? – powtórzyła bezmyślnie jej słowa Una, która zaczynała rozumieć co miał na myśli Blane. Z dziewczyną faktycznie było coś nie tak. Dotknęła ręką jej czoła i zorientowała się, że jest cała rozpalona. – Masz gorączkę – szepnęła.
– Nie. Bo oni wezwą policję, a on tam kogoś zabił i mogą być kłopoty… tam były jakieś zamieszki i wszyscy się bili, i jakiemuś mężczyźnie obcięli głowę, a on… Kurwa, co tu się dzieje? – wyszeptała już bardziej sama do siebie.
– Nic się nie lękaj – powiedziała Una łagodnym tonem, coraz bardziej zaintrygowana zachowaniem dziewczyny.
– Wcale się nie lękam, ale ten idiota jest ranny i trzeba mu udzielić pomocy, a on sobie gdzieś poszedł. Nie można wezwać pogotowia. Musimy się najpierw dowiedzieć, co to były za zamieszki i kim byli ci ludzie. Będziemy musieli ustalić, co tam się działo. On może przecież powiedzieć, że działał w samoobronie. Bo właściwie oni zaczęli pierwsi – mówiła z przejęciem. – Muszę zadzwonić. Macie gdzieś telefon? – zapytała i ujrzała na twarzy kobiety zaskoczenie. – Trzeba wezwać lekarza. Jakiegoś prywatnego. Można mu zapłacić i…
– Kim ty jesteś? – usłyszała stanowcze słowa kobiety i spojrzała na nią uważnie.
Była stara. Wyglądała jakby miała jakieś siedemdziesiąt, a może nawet więcej lat. Siwe włosy związane miała z tyłu jakimś rzemieniem. Była dość szczupła i niska. Twarz miała pomarszczoną, ale biła z niej jakaś łagodność. Początkowo wydawała się być czymś rozbawiona, jednak w tym momencie patrzyła na nią zatroskanym wzrokiem, ale pewnie spowodowane było to tym, że ten drań był ranny. Choć zachował się w stosunku do tej kobiety po chamsku, to widać było, że jest między nimi jakaś więź. W tym momencie nie miała pojęcia czy jest to pokrewieństwo, czy może jedynie zwyczajna znajomość.
– Mam na imię Brice – powiedziała łagodnie, chcąc uspokoić kobietę. – Proszę się niczym nie martwić, ja wszystkim się zajmę. Proszę mi tylko dać telefon. Obiecuję, że niczego nigdzie nie zgłoszę. I nikomu nie powiem, co mi zrobił – zapewniła.
– Co ci zrobił? – usłyszała głos staruszki i westchnęła zniecierpliwiona. – Bił jeszcze?
– Uderzył mnie dopiero teraz – wyszeptała Brice nie mówiąc jednak dokładnie co miała na myśli. Jednak kobieta sama się domyśliła. Jej twarz robiła się coraz bardziej czerwona.
– Już ja się z nim rozliczę – wyszeptała ze złością.
Wiedziała, że dla Blane’a kobieta nie przedstawiała żadnej wartości i nigdy delikatny oraz czuły nie był. Zabierał je do łóżka, robił swoje, a później odprawiał z powrotem. Ale nigdy nie posuwał się do gwałtu. Szczególnie w stosunku do chorej. Bo faktycznie dziewczyna musiała być szalona. Mówiła takie rzeczy, że nie było wątpliwości, iż ma coś nie tak z głową. Cudzoziemka, chora na szaleństwo i w dodatku trzymana w niewoli. A ten drań tak bestialsko się z nią obszedł. Nie tak go wychowała.
– Spokojnie – Brice domyśliła się co zaniepokoiło kobietę i chciała ją uspokoić. – Nic takiego się nie wydarzyło. To znaczy on bardzo się starał, ale po niewielkiej dyskusji zrozumiał, że to nienajlepszy pomysł i odjechał – powiedziała, starając się zabrzmieć wiarygodnie, choć na samą myśl o tym, co zaszło w tej chacie, dostawała dreszczy.
– Odjechał? – zapytała staruszka, a Brice westchnęła. To było trudniejsze niż przypuszczała.
– Tak, ale wrócił. Chata się paliła, a on chyba mnie zabrał. Pamiętam, że wszystko bolało, a później już mnie zdjął z konia i… on mnie konno wiózł. Skurwiel, jakby nie mógł mnie posadzić na cholernym koniu – spojrzała na kobietę i przypomniała sobie, że miała ją uspokoić.
– Dobrze, ale..
– Bili się. I nagle on się pojawił. Przyjechał konno. Później my zaczęliśmy sobie rozmawiać – mówiła zdając sobie sprawę, że uogólnia, ale nie chciała niepokoić tej kobiety szczegółami. – I przybiegli ludzie. Mieli miecze i rzucili się na nas. Tam musiały być jakieś zamieszki. I on się bił, a później ja próbowałam podnieść tą szablę, ale ona była taka ciężka. I ktoś chciał mnie... – W tym momencie dotarło do niej, że dziś wielokrotnie była bliska śmierci i to ją zmroziło. – On mnie uratował – wyszeptała sama do siebie.
– Zwierz? – zapytała Una.
– Nie. Blane – usłyszała przyjemny głos dziewczyny i chcąc nie chcą uśmiechnęła się pod nosem. Nieznajoma nie miała przecież pojęcia, że tak nazywają go po kątach.
– Mów dziecko – zachęciła. – Co uczynił później?
– Rozmawialiśmy – streściła krótko. Bo niby co miała powiedzieć. Zamieniliśmy kilka zdań, przy czym on oryginalnie zadawał prawie jedno i to samo pytanie. Choć z drugiej strony nie dawała mu przecież żadnej odpowiedzi. – Okłamał mnie – dodała, wspominając jak próbował wcisnąć jej kit, że są w Szkocji.
– Pohańbił cię? – zapytała nagle kobieta, a Brice spojrzała na nią zaskoczona.
– Że co zrobił? – wyszeptała, wpatrując się w nią w osłupieniu.
– Wiesz co mam na myśli – powiedziała nieznajoma, a do Brice dotarło o co jej chodzi.
– Rozmawialiśmy – upierała się.
Nie chciała nazywać spraw po imieniu, a staruszka była dość bystra i bez żadnych histerycznych reakcji próbowała się z nią dogadać. To w pewnym sensie upraszczało sprawę.
– A długo rozmawialiście?
– Całkiem długo – wyszeptała i zadrżała na wspomnienie tego, co czuła, gdy patrzył na nią tym swoim mroczny, gniewnym spojrzeniem. Nie mogła przecież powiedzieć tej kobiecie, że sama rzuciła się na niego, a że facet za mocno się napalił, to sytuacja wymknęła się z pod kontroli – Skurwiel – dodała półgębkiem, a później zganiła się w myślach.
– A ta rozmowa była…
– Nie dokończyliśmy rozmawiać – weszła jej w słowo, chcąc powstrzymać pytanie i nie musieć dosłownie na nie odpowiadać. Półsłówka jak na razie doskonale zdawały egzamin. Ujrzała na twarzy kobiety zaskoczenie.
– Nie chciał cię? – usłyszała i poczuła irytację.
– Tak bym tego nie nazwała – powiedziała.
– Czemu więc…
– Powiedziałam mu, że tylko tchórze tak rozmawiają – oświadczyła i odetchnęła. To powinno tej kobiecie wystarczyć. Jednak na jej twarzy widziała jeszcze większe zaskoczenie.
– Nazwałaś Blane’a tchórzem? – zapytała staruszka, wybałuszając oczy, a Brice poczuła gniew na samo wspomnienie.
– Tylko tchórz nie patrzy w oczy, gdy chce zgwałcić kobietę – powiedziała zapalczywie, rzucając przy tym gromy z oczu. Nawet się nie zorientowała, że po raz pierwszy nazwała rzeczy po imieniu. – Ale jeszcze mnie popamięta. Cienko zaśpiewa jak się z nim... Cholera – Przecież miała jej nie denerwować. Jednak zamiast lęku czy zdenerwowania usłyszała gromki śmiech kobiety.
– Teraz rozumiem, czemu cię ze sobą zabrał – oświadczyła, gdy się już uspokoiła.
– To wcale nie jest zabawne – poirytowała się Brice. Wcale nie spodobało się jej to, że kobieta się z niej śmiała. W końcu to, co próbował zrobić, było przestępstwem i podpadało pod paragraf. – Zostawił mnie w tej śmierdzącej chacie i kazał ją spalić. Ze mną w środku – oświadczyła, zaciskając ze złością ręce i skrzywiła się.
Miała poocierane całe dłonie i ramiona, a nie były to jedyne rany na jej ciele. W większości były one zasługą tego cholernego drania.
– Aleś nie spłonęła – powiedziała staruszka, uśmiechając się pod nosem.
– Słuchaj no ty… – zaczęła poirytowana dziewczyna, lecz po chwili zadała sobie sprawę z tego, że nie wie o tej kobiecie niczego. Nawet jak się nazywa. – Kim pani jest? – zapytała zaciekawiona.
– Mów do mnie Una – oświadczyła po krótkiej chwili staruszka. Nie pozwalała każdemu tak się do siebie zwracać i choć nie była nikim więcej niż piastunką, to traktowano ją inaczej ze względu na Blane’a. – Zaraz każę służbie zrobić coś do zjedzenia, a teraz muszę cię obejrzeć i opatrzyć, bo ten łotr całą cię poturbował.
– Jesteś lekarzem? – zapytała Brice i przypomniawszy sobie o Blane’ie ożywiła się. – Musimy po niego iść, on jest ranny. Pociął go ten człowiek. Mieczem. Takim dużym – wypaliła z przejęciem.
– Spokojnie moje drogie dziecko. Ranami Blane’a już się zajęłam. Nie musisz się o niego zamartwiać – powiedziała przebiegle Una.
– Wcale się o niego nie martwię – obruszyła się Brice, a później coś do niej dotarło. – Jak to ranami? Przecież zranili go jedynie w ramię.
– Biodro również poczuło zimną stal – powiedziała. – Ale nie martw się. To inna rana boli go najbardziej – dodała chichocząc, a Brice zmarszczyła czoło.
Nie miała pojęcia, że zraniono go więcej niż raz. Ramię, biodro. Na myśl o biodrze poczuła mimowolny dreszcz. Nie miała pojęcia, że był tam ranny, a przecież gdy się szamotała, to kilkakrotnie właśnie tam go uderzyła. Celowała co prawda w krocze, ale bronił się dość zaciekle. Prawie tak samo jak ona. Przezornie nie powiedziała Unie, że jego biodro poczuło coś więcej niż tylko zimną stal.
– Jaka rana boli go najbardziej? – wyszeptała zaniepokojona. Czyżby jednak wcelowała i tam?
– Podrapał go jakiś kociak – powiedziała dławiąc się ze śmiechu, a Brice początkowo jej nie rozumiała, ale po chwili dotarło do niej o czym mówi kobieta.
W pierwszej chwili poczuła złość, ale chwilę później parsknęła śmiechem. Faktycznie jego twarz poniosła chyba największy uszczerbek z jej strony.
– Myślisz, że dlatego mnie uderzył? – zapytała po chwili smutno, a Una westchnęła.
Nie wiedziała, co jej odpowiedzieć. Dziewczyna była przecież cudzoziemką. Być może tam skąd pochodziła panowały inne zwyczaje. Tu mężczyźni nie krepowali się i nie wahali podnieść ręki na kobietę, choć nie każdy tak czynił. Blane nie należał do takich, którzy interesują się kobietami. Miał swe potrzeby i zaspokajał je. Do gwałtu nie musiał się uciekać, bo każde dziewczę z radością szło do jego łoża. Jednak niczego po za sypialnianymi uciechami od kobiet nie oczekiwał. Una po raz pierwszy widziała go zachowującego się w ten sposób. Trudno było powiedzieć czy to dobrze, czy źle. Był bardzo zagniewany na dziewczynę i staruszka miała pewność, że jeszcze nie skończył się nad nią pastwić. Jednak widziała też w nim jakąś troskę, co nieskończenie ją zadziwiło. Wiedziała, że tu nie będzie spokoju. Ale które zrobi komu większą krzywdę? To pozostawało kwestią sporną. Do tej pory nigdy żadna kobieta tak mu się nie postawiła. Nigdy żadna nie uniosła na niego ręki. Nikt tego nie zrobił. Nigdy nikt nie nazwał go tchórzem. Una wiedziała, że zabiłby każdego, kto by to zrobił. Każdego, oprócz tej dziewczyny. Zachowanie Brice też było dziwne. Una nigdy wcześniej nie widziała, aby jakakolwiek kobieta zachowywała się tak odważnie wobec mężczyzny. Prawdopodobnie był to objaw szaleństwa, z drugiej jednak strony ona podczas rozmowy brzmiała całkowicie normalnie i gdyby nie plotła od czasu do czasu jakichś niedorzecznych głupot, to nie można byłoby jej nawet podejrzewać o jakąkolwiek chorobę.
– Jesteś głodna. Najpierw cię opatrzę. Zjesz coś, a później odpoczniesz. Jutro będzie czas na rozmowę – zmieniła dyplomatycznie temat.
Nie chciała dyskutować o zachowaniu Blane’a bo dla niej samej było ono poniekąd niezrozumiałe. Widziała, że dziewczyna niechętnie, lecz nie zaprotestowała.
– Powinnam się skontaktować z…
Z kim powinna się skontaktować? Z rodziną? Nie miała kontaktu z ojcem odkąd opuściła w gniewie swój rodzinny dom. Więc do kogo miała dzwonić? Do swych pracowników? Una zauważyła, że dziewczyna posmutniała i zrobiło jej się przykro. Jak długo mogli trzymać ją w niewoli? Czy bardzo ją skrzywdzili? Chciała jakoś rozbawić Brice. Odciągnąć jej myśli od tamtych ponurych zdarzeń.
– Ten osioł kazał ułożyć cię na podłodze – powiedziała, zanosząc się śmiechem.
Rozbawiło ją żądanie Blane’a, który doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i tak go nie posłucha, wydał jej taki rozkaz. Być może właśnie to było powodem jego żądania. Bo przecież doskonale widziała po jego reakcjach w stosunku do nieznajomej dziewczyny, że nie kazałby jej spać na podłodze. Jeżeli chciał wziąć ją siłą i nie zrobił tego, jeżeli darował jej taką obelgę jak nazwanie go tchórzem, to na pewno nie zaryzykowałby jej śmierci. A przecież poraniona i niedożywiona raczej nie przeżyłaby nocy na zimnej posadzce w chłodnej komnacie.
– Jaki osioł? – Brice zupełnie nie rozumiała, o co w tym momencie jej chodzi.
Czasem staruszka mówiła jakieś dziwne rzeczy. Brice zwalała to jednak na karb bariery językowej, ale nie sposób było przecież pominąć fakt, że mówiła w tak udziwniony sposób. Pewnie dlatego, że jest stara – pomyślała.
– Blane – usłyszała głos Uny i uśmiechnęła się.
Tak, określenie osioł w stosunku do jego osoby przypadło jej do gustu. Po chwili jednak zaczęła pojmować sens słów kobiety, a uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Co kazał zrobić?
– Ułożyć na podłodze – powiedziała ze śmiechem kobieta, smarując delikatnie ramię dziewczyny jakąś śmierdzącą maścią, która jednak dawała natychmiastowe ukojenie. – Lecz dodał, aby cię okryć.
– Powiedział, aby mnie ułożyć na podłodze i okryć? – wycedziła każde ze słów z osobna.
– Nie martw się dziecko, on tak umyślnie mówił. Sam sobie przeczy. Już ja go znam – dodała po chwili.
Jednak Brice była wściekła i słowa, że mówił umyślnie wcale jej nie uspokoiły. Po tym wszystkim, co jej zrobił i jak ją potraktował, miał jeszcze czelność wysunąć tak niedorzeczne żądanie. Przecież ten bydlak mnie uderzył – pomyślała z żalem. Czego mogła się spodziewać? Łóżka z baldachimem? Gorącego przyjęcia?
– Nie martwię się – odparła wściekle. – Nie mam zamiaru zostać tu ani chwili dłużej. Zamówię taksówkę i… gdzie my w ogóle jesteśmy? Czy gdzieś tu w okolicy jest hotel? – zapytała i ujrzała jak na twarzy Uny pojawia się smutek. Od razu pożałowała swych słów. Przecież ta kobieta nie była niczemu winna. Okazała jej swą troskę i opatrzyła rany.
– Masz gorączkę Brice. Prześpisz się i od razu poczujesz się lepiej, jutro porozmawiamy – powiedziała staruszka, a dziewczyna uśmiechnęła się. W głosie Uny była serdeczność, a na twarzy troska.
W tym momencie poczuła żal. Zawsze chciała, aby taka była jej matka. Jednak jej rodzicielka zamiast matczynego ciepła miała przerośnięte ambicje, przez co latami skrzypce były nieodłącznym elementem jej życia. Lubiła na nich grać, jednak nie one były jej pasją. A matka była głucha na słowa córki, która nie chciała zostać światowej sławy skrzypaczką, jaką nie udało się stać jej matce.
W tym momencie Brice spontanicznie przytuliła się do staruszki, która w pierwszym momencie zesztywniała, zupełnie zaskoczona jej nieoczekiwaną reakcją, lecz już po chwili otoczyła ją ramieniem i odwzajemniła uścisk.
– Już dobrze dziecko – wyszeptała, a w oczach Brice zaszkliły się łzy. Mogła być jej babką, jednak teraz czuła się tak, jakby w uścisku trzymała ją matka. Taką, jakiej zawsze pragnęła.
– Twój syn jest potworem – powiedziała z pasją, na wspomnienie jak potraktował kobietę Blane. – Nigdy nie powinien się tak do ciebie zwracać – wyszeptała.
– Mój syn? – zapytała staruszka, spoglądając na nią zaskoczonym wzrokiem, a Brice zagryzła wargę. No tak, przecież ona jest o wiele starsza.
– Twój wnuk? – badała grunt, lecz widząc, że kobieta nie ma pojęcia kogo ma na myśli, dodała. – Blane.
– Blane nie jest ani mym synem, ani wnukiem – odparła ze śmiechem Una. – Jestem jego piastunką. Jego matka pomarła, gdy tylko go powiła – dodała smutno.
– Nie wiedziałam – wyszeptała dziewczyna, a kobieta przyglądała jej się uważnie.
– Czy ty wiesz, kim jest Blane? – zapytała poważnym tonem.
– Oprócz tego, że kawał z niego drania, to nie mam pojęcia – odparła rozbrajająco Brice, a Una roześmiała się.
Skąd pochodziła ta dziewczyna? I kim tak naprawdę była? To wszystko intrygowało staruszkę, jednak na razie nie chciała za bardzo mieszać jej w głowie. Powinna odpocząć. Una była świadoma tego, że Blane był na tyle uparty, że tak po prostu nie odpuści Brice i jeszcze nie jeden raz będzie ją dręczył, jednak Una postanowiła, że nie pozwoli uczynić jej krzywdy. Pomimo, że była jedynie starą, schorowaną kobietą, to miała tu cokolwiek do powiedzenia. Uścisk, jakim obdarzyła ją dziewczyna wzruszył ją i poruszył jej stare serce.
Zawsze chciała mieć dzieci, lecz jej mąż zginął w bitwie zanim jeszcze obdarzył ją tym darem. A później zdecydowano za nią, że przyda się bardziej na zamku. Na początku była piastunką matki Blane’a, Lilas. Gdy dziewczynka dorosła, została jej służącą. Kochała ją jak własną córkę, a dziewczyna odwzajemniała jej miłość, mając matkę, która myślała jedynie o przyjemnościach i rodzenie dzieci traktowała, jako obowiązek.
Gdy więc Lilias wyszła za mąż za Edana MacLeod’a, naczelnika klanu, Una została przy niej i był to piękny okres w jej życiu, gdyż to małżeństwo było udane, a rodzice Blane’a bardzo się kochali. Kiedy okazało się, że Lilias jest brzemienna każdy się radował. Jednak poród zakończył się nieszczęściem, a kobieta zmarła nie ujrzawszy nawet swego dziecięcia. Na zamku zapanowała żałoba. Ojciec Blane’a zaczął topić smutki w kieliszku. Starał się okazywać miłość synowi i Blane nigdy nie spotkał się z jego gniewem. Jednak mężczyzna starał się unikać dziecka gdyż przypominało mu jego zmarłą żonę. Chłopiec rzadko widywał ojca i pomimo, że nigdy się nie poskarżył, to Una widziała, że brakowało mu miłości rodzica.
Gdy Blane miał siedem lat Edan został ranny w jednej z bitew. Una niejednokrotnie słyszała, że opowiadano sobie, iż pchał się jak szalony pod miecze wroga, tak jakby chciał zginąć. Odniesione rany były ciężkie, jednak on był silnym mężczyzną. Przeżył. Stracił jednak wolę życia. Chorował przez kilka miesięcy, jednak nie wstawał z łóżka, z nikim nie chciał się widywać. Nawet z synem. Zmarł którejś letniej nocy. Gdy służący odnalazł go rankiem, Edan miał uśmiech na twarzy. Wszyscy wiedzieli, że śmierć była dla niego poniekąd wybawieniem. Przyjął ją z radością. Pragnął jej. Był dobrym i sprawiedliwym człowiekiem. Ludzie płakali po jego śmierci. Lecz Blane od tego momentu zamknął się w sobie, z czasem to mijało. Powoli otwierał się na ludzi, jednak Una wiedziała, że odcisnęło to piętno na jego życiu. Po śmierci ojca rządy objął jego stryj. To również był dobry człowiek, choć nie miał już w sobie tej serdeczności i wiele rzeczy uległo zmianie. Jednak nikt nie narzekał.
Gdy Blane dorósł, zatracił się w walce. Trenował całe dnie, nocami pił na umór i zabierał do łoża coraz to inną kobietę. Był przystojnym mężczyzną i nie było takiej, która by go odrzuciła. Gdy skończył dwadzieścia jeden lat objął rządy i jako naczelnik klanu uspokoił się. Radził sobie początkowo przeciętnie. Una widziała, że nie był do tego stworzony. Jednak z czasem odnalazł w tym powołanie. Czuła, że nie jest to do końca prawdą, gdyż miał uparty charakter. Czasem wmawiał sobie coś na przekór, tłumacząc sam przed sobą w najbardziej irracjonalny sposób, jednak nigdy z nim o tym nie rozmawiała. Starała się przy nim trwać, ponieważ wiedziała, że jej potrzebuje, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Czasem zastanawiała się czy wierzy w to wszystko, co sobie próbował wmówić. Momentami ją to śmieszyło, lecz bywały chwile, gdy w skrytości płakała.
Blane był doskonałym wojownikiem, jego rządy były mądre i sprawiedliwe, choć czasem zbyt chaotycznie. Był groźny oraz srogi, lecz zawsze uczciwy, może nie zawsze dla siebie. Jednak wciąż trzymał jakiś dystans i nigdy w nic się tak do końca nie angażował, choć we wszystko wkładał całe swe serce. Ludzie szanowali go i w jakiś sposób lękali się. Bywał nieprzejednany. Dobrze było być jego przyjacielem, jednak dla wroga bywał okrutny. Czasem zbyt bardzo. Nigdy nie związał się z żadną dziewczyną, pomimo, że był świadom tego, iż musi kiedyś spłodzić dziedzica, a do tego potrzebna jest kobieta. Żona, a nie wieśniaczka. Una zdawała sobie sprawę z tego, że to wkrótce nastąpi i upatrywała w tym nadzieję. Pragnęła, aby niewiasta odmieniła jego życie. Aby wniosła do niego ciepło. Zdawała sobie sprawę, że w końcu jakaś szkocka panna wysokiego rodu obejmie rządy na zamku i prosiła w duchu, aby była to dobra, kochająca kobieta. Teraz lękiem napawało ją to, że pojawienie się Brice może skomplikować sprawę. Czuła, że oni prędzej czy później albo się pozabijają albo zapałają do siebie namiętnością. A cudzoziemka nie byłaby mile widziana przy boku naczelnika klanu, nie spodobałoby się to innym władcom i mogliby to uznać za słabość. To mogłoby być zgubne, mogło osłabić klan. Więcej bitew, więcej strat, większy gniew wewnątrz. I w którymś momencie życie Blane’a mogłoby być w niebezpieczeństwie. Una wiedziała, że nie może do tego dojść. Był ostatnim, który jej pozostał. Nie mogła pozwolić, aby coś mu się stało. Tak jak nie mogła pozwolić, aby on zrobił krzywdę Brice. On, albo ktokolwiek inny.
Przyglądała się dziewczynie, która z apetytem zjadała posiłek, jaki jej podano. Co chwila ziewała, a Una domyśliła się, że jest bardzo zmęczona. Wyczerpana i obolała. Poturbowana przez tego łotra. Na myśl o tym poczuła złość i lekki zawód. Nie spodziewała się po nim takiego zachowania. Krzywdząc tą dziewczynę postąpił jak prawdziwy Zwierz którym go nazywano.
– Kim jest? – zapytała dziewczyna, a Una zorientowała się, że już po raz drugi powtórzyła to pytanie. Spojrzała na dziewczynę pytającym wzrokiem. – Kim jest Blane?
– Jest właścicielem tego zamku i naczelnikiem klanu – odparła, patrząc na dziewczynę uważniej.
– Naczelnikiem – powiedziała sama do siebie. Czego naczelnikiem? Poczty? – Chyba dość duży jest ten zamek – stwierdziła, raczej obojętnym tonem.
Nie miała pojęcia, jaką funkcję pełni naczelnik, ale musiał chyba sporo zarabiać, jeżeli stać było go na swój zamek. Chyba, że go odziedziczył. Teraz z perspektywy czasu zaczynało do niej docierać, że prawdopodobnie ze wszystkim przesadzała i niepotrzebnie wyolbrzymiła. Widziała te wszystkie morderstwa, ale przecież to było niemożliwe. Pewnie można to jakoś logicznie wytłumaczyć.
Faktycznie potrzebowała snu, musiała odpocząć, a gdy wstanie będzie myślała jaśniej. Wszystko sobie wyjaśni. Przede wszystkim musi zorientować się gdzie jest i kim jest ten kretyn. Po za tym, że nazywa się Blane MacLeod, jest naczelnikiem i posiada zamek, to nie wiedziała o nim niczego. Ach, zapomniała jeszcze o tym, że morduje z zimną krwią, choć to będzie pewnie można jutro sprostować i okaże się, że to jakaś ustawka. Przecież normalny facet nie łazi po ulicach w spódnicy, zakrwawiony i z mieczem w ręku. Szkot Szkotem, wiedziała, że taki mają tradycyjny strój. Ale przecież nie na co dzień. To byłoby co najmniej dziwne. Uśmiechnęła się na tę myśl. Ten hałas i palące się budynki, na pewno ściągnęłyby radiowozy i straż pożarną. A przecież tam nie pojawił się dosłownie nikt. Pamiętała, że tego wieczoru sporo wypiła. Najpierw w domu, a później na pokazie. Alkohol zawsze szybko uderzał jej do głowy. Na pewno tam nawet nikt nie zginał i to tylko jakieś efekty specjalne. Bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach tak jawnie nie morduje. A już szczególnie jakiś naczelnik poczty, posiadający zamek i chodzący sobie po mieście w spódnicy.
W tym momencie starała się nie myśleć o tym, co on z nią zrobił, gdyż faktem jest, że prawie doszło do gwałtu. Jednak miała świadomość tego, że pragnęła go w tamtym momencie i poniekąd sprowokowała go rzucając się mu w ramiona i całując. Gdyby nie był w tym tak brutalny, to nie miała wątpliwości, że uprawiałaby z nim tej nocy seks w tym brudnym miejscu. Również w momencie, gdy on zaczął zachowywać się jak ostatnie bydle ona miała jakąś głęboko ukrytą myśl, że powstrzyma to i udało jej się. A później po nią wrócił. I choć miała świadomość, że cholerny z niego brutal oraz skończony drań, że poturbował ją i przez niego wygląda teraz jak ostanie nieszczęście, to miała też jakieś paskudne poczucie, że w jego obecności jest bezpieczna. A to przecież on skrzywdził ją najbardziej. Chociaż z drugiej strony dzięki niemu poznała Unę i choć kobieta była dziwna i czasem mówiła w jakiś nietypowy sposób, to przecież było to całkiem normalne. Skoro ten idiota twierdził, że jest Szkotem i mówił z takim akcentem jak Connor, a ona była jego piastunką, to pewnie też była cudzoziemką.
Jednak była jedna rzecz, której nie umiała sobie wytłumaczyć. Dlaczego on tak bardzo przypominał mężczyznę z obrazu? Z drugiej jednak strony Brice wiedziała, że te fotografię widziała zaledwie kilka razy, a obraz jeden raz, a właściwie kilka sekund, więc nie mogła mieć pewności. Facet był podobny i tyle. Może Szkoci mają jakieś podobne rysy twarzy. Wiedziała, że to głupie tłumaczenie, jednak w tym momencie nie myślała jasno i tylko to przychodziło jej do głowy.
Jedyne, co w tej chwili było dla niej oczywiste i czego była pewna, to fakt, że jest jedna rzecz, której mu nie wybaczy. Nikomu nie pozwoli się bezkarnie policzkować. Blane MacLeod jeszcze pożałuje, że podniósł na nią rękę.
Jedząc rozglądała się po pomieszczeniu. Było urządzone w starodawnym stylu. Ktoś bardzo postarał się, aby efekt był wiarygodny. Trochę przeszkadzało jej to, że w pomieszczeniu paliły się jedynie świece, przez co nie mogła wszystkiego obejrzeć dokładniej. Jednak facet musiał mieć świra ma punkcie szczegółów. W pomieszczeniu znajdował się długi na jakieś pięć, może nawet sześć metrów stół. Po obu jego stronach stały regały, które wyglądały tak jak regały na książki. Były tam jedynie półki i nie było żadnych drzwiczek. Poustawiane były na nich jakieś woreczki różnej wielkości oraz naczynia, w głównej mierze okrągłe, przypominające antałki pojemniki. Również różnej wielkości. Stały tam jeszcze dzbany. Na dole jakieś wiadra. Brice widziała, że wyglądały jakby były zrobione z drewna i obwiązane sznurkami. Postanowiła, że jutrzejszego dnia przyjdzie tu podziękować kobiecie i przy okazji obejrzy te naczynia. Wyglądały interesująco.
Do pomieszczenia od czasu do czasu wchodziła jakaś kobieta, głównie były to młode dziewczyny. Przyglądały jej się ciekawie, lecz nic się nie odzywały. Miały na sobie jakieś dziwne fartuchy, które na pierwszy rzut oka przypominały długie do samej ziemi sukienki. Ale przecież to niemożliwe żeby każda z nich miała aż taki zły gust i wszystkie były ubrane tak samo.
Oczy kleiły się jej coraz bardziej, czuła się senna i miała wrażenie, że za moment uśnie na siedząco. Gdy skończyła jeść, ujrzała jak kobieta przygląda jej się z troską i uśmiechnęła się, co sprawiło, że Una odwzajemniła ten uśmiech. Nie miała pojęcia ile tu już siedzi. Czy była to godzina, czy może dwie, a nawet więcej. Wiedziała jedno, jeszcze nigdy nikt nie sprawił żeby poczuła do kogoś w tak krótkim czasie tak wiele sympatii. Una była jej teraz bliższa niż ktokolwiek. Nawet jej ojciec. A Blane? O tym draniu nie chciała nawet myśleć.
– Choć córko, zaprowadzę cię do sypialni – szepnęła Una, a Brice ścisnęło się serce od ciepła jakie było w głosie kobiety, która przezornie nie powiedziała jej czyja jest to sypialnia.
Początkowo miała wątpliwości czy ją tam zabierać. Ale wiedziała, że pomieszczenia dla służby nie są wygodne i bardzo ciasne. Brice musiałaby spać z którąś z dziewczyn na jednym łóżku, a były one wąskie i niewygodne. Obawiała się też ulokować dziewczynę w innym pokoju, gdyż zdawała sobie sprawę z tego, że po bitwie mogą kręcić się tu jacyś mężczyźni, którzy będą sobie chcieli poużywać z dziewkami kuchennymi i pokojówkami. Mogłoby się zdarzyć, że któryś drań trafiłby na Brice i nie skończyłoby się to szczęśliwie. Una miała pewność, że nikt nie ośmieli się wejść do sypialni Blane’a. To było jedyne bezpieczne pomieszczenie. A on sam prawdopodobnie wróci na zamek dopiero jutro. Czasem nie było go nawet dłużej. Musiał odreagować, spuścić wszystkie negatywne emocje. Rozumiała to. Walka wykańczała nie tylko fizycznie.
Brice posłusznie poszła za Uną. Nie miała pojęcia jak długo szły. Początkowo jakimś długim korytarzem, później wchodziły po schodach, a następnie przechodziły przez jakiś pokój i ponownie schodami. Gdy wreszcie dotarły na miejsce Brice była już tak senna, że myślała jedynie o tym, aby jak najszybciej trafić do łóżka. Rozejrzała się niemrawo po pomieszczeniu. Było ogromne. Nie miała pojęcia jak duże były okna, ponieważ zasłonięte były długimi do samej ziemi ciężkimi kotarami w ciemno bordowym kolorze, który niczego nie przepuszczał. Jedynym oświetleniem była świeczka, którą niosła ze sobą Una. Nie dawała jednak zbyt wiele światła. Brice uśmiechnęła się szeroko, gdy wreszcie namierzyła łóżko. Było ogromne. Bez problemu zmieściłoby się tam co najmniej kilka osób. A teraz miała je całe dla siebie. Westchnęła z ulgą.
– Połóż się dziecko – usłyszała serdeczny szept Uny. – Jutro po ciebie przyjdę.
– Dziękuję – powiedziała niewyraźnie dziewczyna i przytuliła kobietę, która nie była przyzwyczajona to tego typu zachowań. Jednak przynosiło jej to wiele radości.
Gdy tylko kobieta wyszła, Brice ruszyła w stronę łóżka. Po kilku krokach potknęła się o coś i upadła. Wymacała dłonią i zorientowała się, że jest to cholerne posłanie. Przypomniała sobie, co powiedział ten drań i poczuła złość. Łzy stanęły jej w oczach. Czy mógł upokorzyć ją jeszcze bardziej? Bezradnie opadła na miękkie posłanie. Miała wszystkiego dość i w tym momencie było jej wszystko jedno. Gdy zasypiała w jej oczach nadal były łzy.
Nie mogła przecież wiedzieć, że to nie było posłanie, które dla niej zostawiono, lecz zwierzęca skóra, jaka od zawsze leżała przy łożu.
Gdy tylko wyszedł z pomieszczenia kuchennego gdzie zostały Una i Brice miał ochotę wrzeszczeć. Było oczywiste, że zachowanie dziewczyny wyprowadzało go z równowagi. Miał ochotę rozedrzeć ją na strzępy, pomimo, że znał ją zaledwie kilka godzin. Choć znał, to zbyt wielkie słowo. Uratowała mu życie, później on uratował ją przed mieczem wroga, a później tak po prostu chciał ją zgwałcić. W zasadzie chciał ją jeszcze spalić, ale doszedł do wniosku, że zasłużyła sobie na bardziej wymyślne cierpienie. Nazwała go tchórzem i bez chwili zawahania podniosła na niego rękę. Nie mógł puścić jej tego płazem. Była tylko kobietą.
Jednak był zły, że ją uderzył. Widział, że nie spodobało się to Unie i zdawał sobie sprawę z tego, że będzie mu teraz truć głowę. Mógł poczekać i obić ją, gdy będą sami. Policzek zadany kobiecie, szczególnie takiej jak Brice, nie świadczył dobrze o mężczyźnie. Powinien połamać jej kości kijem. Jednak był to odruch. W tym momencie był poniekąd szczęśliwy, że nie miał pod ręka miecza albo nie uderzył ją pięścią. Była drobna i słaba. Obie te rzeczy mogły ją zabić.
– Musi cierpieć długo – powiedział zdecydowanym tonem.
Gdy zszedł po schodach zatrzymał się przy poustawianych w długim rzędzie beczkach i po chwili wahania usiadł na jednej z nich. Musiał trochę się uspokoić zanim uda się do swych ludzi. A może nie iść wcale? Przez moment pojawiła się taka myśl, ale już po chwili zganił się i ze złością zacisnął dłonie na drewnianych objęciach beczki.
Dlaczego tak się dziś zachowywał? Zdarzyło mu się to po raz pierwszy.
– Prowokowała mnie – mruknął sam do siebie w odpowiedzi.
Jego myśli przypomniały coraz bardziej irracjonalny bełkot. Zwykła dziewczyna. Pomylona cudzoziemka, bezczelna i przetrzymywana w niewoli niewiadomo jak długo. Prawdopodobnie zabawiał się z nią każdy z klanu MacAulay. Dlaczego wtedy o tym nie pomyślał? Pewnie gwałcono ją nie jeden raz. Pokiwał ze złością głową przecząc swym myślom. Jej zachowanie nie wskazywało na to, że ktokolwiek mógł ją mieć. Miotała się niczym dzika kotka. Miał wrażenie, że prędzej się zabije niż pozwoli posiąść. Była tak aktywna w tych szarpaniach, że on również był nieźle poturbowany. Działała na niego niczym draska na zapałkę. Każdy jej ruch powodował, że on chciał zrobić kolejny. 
– Jak śmiała mnie uderzyć? – Był wściekły. – Jak miała czelność nazwać mnie tchórzem?
Chciała żeby ją gwałcił patrząc jej w oczy? Nie ma sprawy, będzie patrzył jej w oczy. Poczuł złość na myśl o tym, że nie umiałby tego zrobić. Nawet, gdy ją uderzył i zobaczył ten zawód oraz zdziwienie na twarzy, to poczuł jakiś niezrozumiały wyrzut. Ale dlaczego? Przecież to była tylko zwykła kobieta. W dodatku wariatka. Mówiła takie dziwne rzeczy. Był zły, że jej nie rozumiał. Chciał ją rozumieć. Nienawidził czegokolwiek nie wiedzieć. A w tym wypadku w szczególności złościło go to, że nie miał pojęcia, o czym ona mówi i choć zdawał sobie sprawę z tego, że jest szalona, to i tak chciał ją zrozumieć. Może to po prostu był szok. Chciał za wszelką cenę dowiedzieć się skąd pochodzi. Był prawie pewien, że jest Francuzką.
Musiał dowiedzieć się, czym jest komórka. Przecież ona pytała go czy ją ma, musiał wiedzieć, o co jej chodziło. Czy to jakiś rodzaj borni? Nigdy o czymś takim nie słyszał. Chciał wiedzieć, kim jest policja, chciała ją przecież wołać. Musiał też dowiedzieć się, kim jest kurwa. Przecież wyraźnie zapytała, co tu się kurwa dzieje? Ale tam nikogo nie było. A może był?
Ta dziewczyna była jedną wielką zagadką, a on postanowił, że zanim ją zabije, to dowie się tych wszystkich dziwnych rzeczy, o których mówiła. A jeszcze wcześniej będzie ją torturował. Nie wiedział jeszcze jak, ale był pewien, że nie może tak po prostu pozwolić nazwać się tchórzem.
Czuł złość, bo zabolało go to, iż w jakimś stopniu miała rację. Powinien na nią patrzeć, gdy ją gwałci. Gdyby nie te jej cholerne odzienie, to może i tak by było. Ale nie dawał sobie rady z tym ubiorem. Teraz jednak prawie nic z niego nie zostało, pomyślał dziwnie zadowolony.
Zamyślił się. Mógł ją zabić, ale poczuł żądze i postąpił jak jego ludzie. Rozerwał jej szatę, a gdy go uderzyła, to poczuł coś dziwnego. Z jednej strony chciał wypruć z niej bebechy, lecz z drugiej chciał czegoś innego. Gdy zaczęła go całować zadziwiła go, przez moment pomyślał, że to może być jakiś podstęp. Ale ona była tak namiętna, że nie mogło być w tym niczego złego. Całowała tak inaczej, a to podnieciło go jeszcze bardziej.
Był na nią gotowy w każdej sekundzie, gdy tylko czuł jej bliskość. Nawet gdy wpadła w jego ramiona, kiedy nadbiegł w ich stronę MacMillan. Była taka dziwna. Pachniała tak inaczej. Całowała go, a on zdawał sobie sprawę, że to ona jest w tym momencie dowódcą. I coś w tym mu się spodobało. To go podniecało do tego stopnia, że zagalopował się i stał się tak gwałtowny jak jeszcze nigdy wcześniej. To chyba ją spłoszyło.
Uderzyła go, wyzwała od tchórzy, podrapała, a on jej nie zabił. Dlaczego? Ach tak, tortury, przypomniał sobie i westchnął zrezygnowany.
– Po prostu chcę wiedzieć – wyszeptał po chwili.
Czuł złość na wspomnienie niedawnego zajścia. Miał ochotę udusić Unę gołymi rękoma. Jak mogła powiedzieć do niego chłopcze przy Brice? Zwierz? Osioł? Ciele? Ta kobieta była prawie tak samo irytująca jak ta cholerna, pomylona cudzoziemka.
Ze złością zeskoczył z beczki i oddalił się szybkim krokiem w kierunku stajni. Zawsze szedł na pieszo, tym razem postanowił jednak pojechać konno, aby dotrzeć szybciej.
Zamek Ardvreck położony był nad jeziorem, na niewielkim wzniesieniu, które z każdej strony otaczała woda. Nie była ona głęboka. Nie był potrzebny most zwodzony, a do brzegu usypany był jedynie szeroki pas zbitej ziemi gdyż odległość między zamkiem, a brzegiem jeziora nie była duża. Z zamkowego dziedzińca wyjeżdżało się na nieduży plac, na którym rosła trawa. Po jego bokach, tuż przy samym brzegu jeziora był kamienny mur, którego boki ginęły w wodzie jeziora. 
Pognał konia i po chwili galopował już po łące. Kilkaset metrów od zamku jego ojciec wybudował kiedyś duży okazały budynek. Miał to być prezent dla jego matki, ale z opowieści Uny, Blane dowiedział się, że nigdy z niego nie korzystała. Przez kilka lat Calda House stał pusty. Później zamieszkali tam jego ludzie wraz ze swymi rodzinami. Pomieszczeń było wiele ponieważ budynek miał aż trzy kondygnacje, a oni wspólnie je sobie zagospodarowali. Było tam też coś w rodzaju gospody. Na samym środku poustawiane były stoły, przy których zasiadali i ucztowali. Blane nie bywał tam zbyt często. Jednak, jako wódz musiał mieć stały kontakt z ludźmi, to było konieczne. Zabierał wtedy ze sobą jakąś dziewkę, aby się zabawić, a rankiem wypuszczał ze swego łoża. Bywało nawet tak, że brał którąś wieśniaczkę z okolicznej wsi. Czasem miał ochotę tak po prostu porozmawiać, ale one były takie proste. Nie umiał z żadną rozmawiać. Tych, z którymi umiał, nie chciał, ponieważ czuł, że wtedy mógłby zapragnąć, aby taka kobieta została na dłużej. A to było coś, na co nie chciał sobie pozwolić.
Wyhamowawszy przed kamiennym murem piętrowego budynku zeskoczył zwinnie z konia i podał lejce stajennemu, który już biegł w jego stronę. Chłodne nocne powietrze orzeźwiło go trochę. Na tyle, aby móc pokazać się swym druhom. Nie myślał już teraz o dziewczynie. Jego myśli skupiły się na czymś innym.
Wszedł do środka pewnym krokiem. Drzwi były szeroko otwarte. Doskonale wiedział, że nikt ich nie zamknie dotąd, dopóki on do nich nie przyjdzie. W taki dzień byłaby to obraza. Stoczyli bitwę pod jego komendą.
Skierował kroki w stronę czekającego na niego miejsca na końcu długiego na kilkanaście metrów stołu. Bardziej domyślał się niż widział uważne spojrzenia mężczyzn, którzy pokrzykiwaniami przywitali jego wejście. Prawdopodobnie temat jego spóźnienia był jednym z głównych spraw poruszanych podczas jego nieobecności.
– Coś tak długo kazał nam na siebie czekać? – usłyszał gromki okrzyk siedzącego po jego lewej stronie Bothana który przyglądał mu się uważnie – Czyś poważnie ranien? – zapytał już ciszej, a Blane domyślił się, że musiał zamartwiać się jego dłuższą nieobecnością.
Bothan był jego dalekim kuzynem i jednym z dowódców. Był też jego przyjacielem, jednym z niewielu, któremu ufał. Wysoki i potężny przypominał swym wyglądem niedźwiedzia. Choć oblicze miał zawsze łagodne, takie też było jego usposobienie. Był starszy o dziesięć lat od Blane’a i tak jak on nigdy nie założył rodziny.
– Ledwiem draśnięty – powiedział krótko, nie chcąc wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Teraz liczyły się jedynie konkrety – Jak wielu dziś poległo?
Gdy tylko zasiadł dobiegła do niego jedna z kobiet i przyniósłszy ze sobą dzban z winem napełniła nim po brzegi puchar, który na niego czekał. Chciała odejść, lecz powstrzymał ją przytrzymując jej dłoń i dając znak, aby pozostawiła dzban na stole, co też śpiesznie uczyniła i uśmiechając się znacząco, powoli odeszła w stronę pomieszczeń kuchennych. Od razu domyślił się, że prawdopodobnie liczyła na coś więcej gdy spotkanie dobiegnie już końca.
– Zbyt wielu – usłyszał ponury głos siedzącego zaraz za Bothanem Eiliga.
Był on odważnym i mężnym wojownikiem. Walczył jeszcze przy boku jego ojca i był mniej więcej w jego wieku. To on najbardziej rozpaczał, gdy Edan umarł. Zawsze odpowiedzialny i mądry, był nadal jednym z najlepszych dowódców, pomimo podeszłego wieku.
Mieszkał w Calda house wraz ze swą rodziną. Żoną i dwiema córkami. Nigdy nie doczekał się syna, choć Bradana była jego drugą żoną. Była to bardzo mądra kobieta, która dość często schodziła na dół i zasiadała przy mężu podczas urządzanych tu uczt. Nie było to powszechnym zwyczajem, ponieważ przy takich okazjach rzadko kiedy pojawiały się kobiety i były to raczej sporadyczne przypadki. Przeważnie pozostawały wtedy w swych izbach na górze. Na dole kręciły się jedynie dziewki kuchenne, które w większości przychodziły z pobliskiej wsi usługiwać do stołu, aby później otrzymać za to zapłatę. Często w pakiet dostawały jeszcze jakiegoś spragnionego uciech mężczyznę. Niektóre przychodziły jedynie po to.
– Trzydziestu – usłyszał dochodzący z daleka głos Morvena, który jak zawsze trzymał na kolanach jakąś dziewkę klejącą się do niego jednoznacznie. Teraz siedziała tam czerwona na licu hoża dziewczyna o całkiem konkretnych kształtach.
Blane po minie Morvena widział, że jest już solidnie pijany, a w takim stanie zawsze powodował spięcia i zwady. Był jednym z najbardziej kłopotliwych MacLeodów. Cieszył się ogromnym powodzeniem u kobiet i przysparzało to niejednokrotnie problemów. Pomimo, że miał tylko dziewiętnaście lat był już żonaty, co oczywiście nie przeszkadzało mu w notorycznych podbojach, z którymi wcale się nie krył. A nie musiał się zbyt wiele starać. Wysoki i szczupły, doskonale umięśniony, potrafił pięknie prawić i sprawiał, że każda niewiasta poszłaby za nim w ogień nawet nie mrugnąwszy okiem, patrząc w jego błękitnookie spojrzenie.
Blane popatrzył na niego z niechęcią. Nie potrafił przekonać się do tego chłopaka. Był pewny siebie i gdy wypił zbyt wiele stawał się ironiczny i zaczepny. Nie liczył się z tym co mówi i do kogo to mówi. Niejednokrotnie wpędzało go to w kłopoty. Czasem bywał agresywny. Zdarzało się, że prowokował bójki. Był jednak synem Ossiana, przyrodniego brata ojca Blane’a z którym liczył się każdy z MacLeodów. Ossian w przeciwieństwie do swego syna był poważnym, mądrym i spokojnym człowiekiem, którego jedynym utrapieniem był syn. Blane zdawał sobie sprawę z tego, że kiedyś nadejdzie taka chwila, gdy Morven przeciągnie strunę i wtedy nie pomoże mu nawet jego ojciec. Do tej pory wszystko uchodziło mu na sucho. Darowano mu nawet to, że po pijanemu skatował jedną z wieśniaczek, która nie chciała dzielić z nim łoża. Blane był wtedy wściekły gdyż matka tej dziewczyny pracowała na zamku i doniosła mu o szczegółach, które przezornie zostały ukryte przez Ossiana oraz Morvena. Wyszło wtedy na jaw, że dziewczyna ledwie uszła z życiem, a na jej ciele i nawet twarzy pozostaną blizny po okrucieństwie, jakiego dopuścił się Morven. Jeszcze tego samego dnia Blane rozmówił się z Ossianem i zapowiedział mu, że jeszcze jeden taki wybryk, a nie pomoże już chłopakowi nawet to, kim jest i kto jest jego ojcem. Szanował Ossiana lecz nie mógł pozwolić na takie zachowanie. O tamtej chwili chłopak miarkował się, lecz czasami ocierał się o dopuszczalne granice.
Blane zacisnął zęby ze złością. Czy dziś nie okazał się podobnym dżentelmenem w stosunku do swego gościa? Czyż nie uderzył dziewczyny w twarz? Nieoczekiwana myśli o Brice ponownie sprowadziła do jego głowy niechciany zamęt. Rozejrzał się w około szukając wzrokiem dziewczyny, która doniosła im wino, lecz nie było jej widać. Czy pragnął wina, czy może towarzystwa kobiety, która odwiodłaby jego myśli od tamtej szalonej złośnicy?
– Poległ Balfour – usłyszał Eiliga, który to zawsze najbardziej troszczył się o wszystkie bitewne sprawy. Był nieocenionym doradcą, a Blane nigdy nie podjął żadnej znaczącej decyzji bez wysłuchania jego rady.
Na wieść o śmierci Balfora, Blane ujął w dłoń kielich i przechylił do dna. To była bardzo zła wiadomość. Baulfor był jednym z dowódców i najlepszym trenerem młodocianych wojowników. Jego miecz był nieoceniony w każdej potyczce. Śmierć Baulfora była niepowetowaną stratą. Tym bardziej smutna była to wieść, gdyż jego nowo poślubiona żona spodziewała się ich pierwszego dziecka.
Blane spojrzał w stronę schodów, które prowadziły na piętro. Budynek miał trzy kondygnacje. Na samym dole były jedynie pomieszczenia kuchenne. Siedząc na dole i spoglądając ku górze miało się doskonały widok na schody, które prowadziły na piętra. Miały one jedno wspólne przejście, które odgradzały jedynie balustrady. Po prawej i lewej stronie były po trzy pomieszczenia, które zamieszkiwali jego ludzie wraz ze swymi rodzinami. Patrząc na wprost miał widok na pomieszczenia o dwa razy większej powierzchni, które zajmowali dowódcy. Również na przestrzał pomieszczenia były takiej samej wielkości izby o równie wielkiej przestrzeni.
Kobiety właśnie wniosły kolejne strawy, ale obrzucił je niechętnym spojrzeniem i pomyślał o dziewczynie, która pozostała na zamku. Był ciekaw czy Una dała jeść Brice. Dziewczyna była bardzo chuda. Podejrzewał, że głodzono ją w niewoli. Powinien sam wydać rozkaz dziewkom kuchennym. Starucha miała kiepską pamięć, mogła zapomnieć. Na wspomnienie reakcji Brice, która usłyszała jak nazwał Unę staruchą, uśmiechnął się w myślach. Miała nazbyt kłopotliwy temperament. Nie znała swego miejsca i zdecydowanie powinno się to zmienić. Być może to typowe zachowanie we Francji. Słyszał już kiedyś opowieści o tym, że francuskie kobiety są trudne w obejściu.
– Sprawy nie wyglądają zbyt dobrze, Blane – usłyszał poważny głos Bothana i spojrzał w oczy przyjaciela.
– Co masz na myśli? – Chciał to usłyszeć, choć sam od jakiegoś czasu o tym myślał. W każdej bitwie zwyciężali, ale znacznie osłabiało to klan.
– Klan MacFarlane nadwyrężył naszych ludzi. Dziś też nie obyło się bez ofiar, a przecież wszystko miało potoczyć się gładko – powiedział Ossian pocierając dłonią swą siwą, długą brodę.
– Mieli więcej ludzi – usłyszeli jakiś głos z tyłu, a Blane rozpoznał w nim Tormoda.
Był to młody chłopak. Miał zaledwie piętnaście lat. Jakiś czas temu zabrał go ze sobą Bothan po jakiejś bitwie, podczas której rodzicie chłopaka zginęli, wraz z resztą wioski. Traktował go trochę po ojcowsku i trenował na żołnierza. W tym momencie Tormod był już bardzo sprawnym wojownikiem, którego miecz przyniósł zgubę niejednemu wrogowi.
– Co masz na myśli Tormodzie? – zapytał Eilig, który przypatrywał się w tym momencie chłopakowi z uwagą.
– Było ich więcej, panie – powiedział trochę zlękniony. – Tak jakby…
– Tak jakby wiedzieli – dokończył Ossian i zapanowała cisza.
– Myślisz że to możliwe? – zapytał Blane patrząc z powagą na Eiliga który był najlepszym strategiem wojennym. – Czy ktoś mógł zdradzić wrogowi o naszych zamiarach?
– Niczego nie można wykluczyć – powiedział starzec, po dłuższej chwili zamyślenia. – Ale nie sądzę, aby ktoś dopuścił się zdrady. Od dawna wiedzieli, że będziemy chcieli wyrównać rachunki za ich ataki na nasze wsie. Ale jeżeli nawet ktoś maczał w tym palce, to w tym momencie mamy inny problem, Blane.
– Jakiż to problem? – zadał pytanie, choć domyślił się, o co mogło chodzić Eiligowi. I nie pomylił się.
– Mamy mało ludzi – powiedział pewnym siebie głosem. – Powinniśmy zewrzeć sojusz z jakimś klanem – oświadczył.
– W jaki sposób? – Blane był tego wieczora zbyt wytrącony z równowagi, aby jasno myśleć.
– Stary MacCallum ma do wydania córkę. Jego syn nie nadaje się na naczelnika i staruszek rozgląda się za mężem dla dziewczyny – słowa Morvena sprawiły, że Blane spojrzał na niego z wściekłością.
– Blane – Bothar powstrzymał przyjaciela widząc, że w każdej chwili może wybuchnąć złością. A jego gniewu bał się każdy.
– W tym może być sposób – Nieoczekiwanie Ossian poparł syna.
– Kim jest ta panna? – Padło pytanie Eiliga, a Blane zacisnął pięści ze złości.
– Jest młoda, ale nie mówią o niej dobrze, panie – powiedział ktoś z tyłu.
– Co masz na myśli? – zadał pytanie Bothar, a Blane nie mógł uwierzyć w to, że rozmawiają sobie tak o tym bez jego udziału, w dodatku w jego obecności.
– Podobno jada z mężczyznami, ponieważ kobiety się jej lękają – usłyszeli i zapanowała cisza, którą po chwili przerwał głośny śmiech Morvena.
– W takim razie to dobra partia dla Blane’a. Do niego również wołają Zwierz. To tak jakby dobrali się w korcu maku. Myślę, że…
– Milcz – wrzasnął jego ojciec, z lękiem spoglądając na Blane’a, którego twarz w jednej chwili stężała.
Ponownie zapanował cisza. Każdy wiedział, że tym razem to już nie są przelewki, a Morven wypił o jeden kielich w nadmiarze i powiedział o jedno słowo za dużo.
– Tym razem wybaczę ci tę zniewagę – rzekł lodowatym tonem Blane, wpatrując się gniewnym wzrokiem w chłopaka. – Ale jeszcze jeden raz usłyszę choćby jedno złe zdanie w stosunku do kogokolwiek, to osobiście spotkamy się na placu treningowym i tam będziesz miał sposobność wykazać się swymi umiejętnościami.
Każdy spoglądał na Blane’a zlękniony. Doskonale wiedzieli, że tym razem sprawa jest poważna i że właściwie w ten sposób Blane powiedział dyplomatycznie Ossianowi, iż jego syn wkrótce poniesie karę za swe uczynki. Kwestią czasu była kolejna gafa młodocianego, który lubił zajrzeć do kieliszka i nie mógł powstrzymać swego zadziornego charakteru. Blane był najlepszym wojownikiem. Spotkać się z jego mieczem, równało się spotkaniem ze śmiercią.
– Może powinniśmy przyjrzeć się tej…
– Nie – zaprotestował Blane. – Nie potrzeba mi żony. Gdy chcę kobiety to sobie ja biorę. O żadnym małżeństwie nie ma mowy – powiedział stanowczym tonem, a zgromadzeni zrozumieli, że nie ma szansy go przekonać.
Był uparty i nieprzejednany w pewnych kwestiach.
– Widzę żeś jednak poraniony – powiedział ze śmiechem Bothar, który chciał rozładować atmosferę.
– O czym prawisz? – zapytał Blane, a widząc uśmiech mężczyzny zmarszczył czoło.
– Ta rana na policzku wygląda dość poważnie – powiedział Eilig, który od jakiegoś czasu zerkał na niego zaintrygowany i roześmiał się, a wraz z nim reszta mężczyzn. Blane im jednak nie zawtórował. – Czy wpadłeś w krzaki, czy może w ramiona jakiejś niepokornej kocicy?
– Panie, co z tą dziewczyną? – usłyszał niespodziewany głos MacMillana, który na polu bitewnym wystraszył Brice.
– Jaką dziewczyną? – Pytanie zadał Ossian, lecz zainteresowanie pojawiło się w oczach każdego z zebranych.
Blane doskonale wiedział o co chodzi, ale zgrywał głupka. Może nie będzie więcej pytań. Łudził się.
– Tą dziwną – usłyszał mężczyznę i westchnął zrezygnowany.
To było całkiem trafne określenie Brice, aczkolwiek dodałby jeszcze do niego kilka barwnych epitetów.
– Była w niewoli. Zabrałem ją na zamek – powiedział krótko, obojętnym tonem, licząc na to, że nie będzie dalszych pytań.
– W niewoli? U MacAulayów? – zapytał zbity z tropu Bothar, który straciwszy z oczu Blane’a nie sadził, że jego przyjaciel wplącze się w jakąś inną aferę. Klan MacAulay znany był ze swego okrucieństwa i na samą myśl pożałował dziewczyny.
– Tak – Blane nie był zbyt rozmowny, a Bothar wpatrywał się w niego bacznie, chcąc wyczytać z jego twarzy cokolwiek jeszcze, bo przecież nie było to typowe dla jego przyjaciela. Nigdy nie zaprzątał sobie głowy więźniami wroga.
– Po coś ją brał ze sobą na zamek? – zapytał Eilig, w którego głosie pojawiła się nutka niepokoju.
– Urodziwa? – Morven nie mógł się nie wyrwać z podstawowym dla siebie pytaniem.
Zdenerwowany Ossian, który doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego syn stąpa teraz po kruchym lodzie podszedł do niego i zdzielił go z tyłu głowy tak, że chłopak zachwiał się na stołku i z impetem upadł na kamienną posadzkę. Wraz z nim dziewczyna, która była równie pijana.
– Wnieście go na górę – rozporządził Ossian. – A ty wracaj do wsi – zwrócił się do dziewczyny, która nie była zadowolona z takiego biegu wydarzeń, lecz milcząc wstała i powolnym, ostrożnym krokiem odeszła w stronę pomieszczeń kuchennych.
– Czy to bezpiecznie odwozić ją na zamek? Może powinieneś tu ją przywieźć? Kobiety zajęłyby się nią tak jak należy – powiedział ktoś z tyłu, a Blane pomyślał, że nie tylko kobiety by się nią zajęły i niekoniecznie jak należy.
– Pewnie miał ją każdy MacAulay – powiedział cicho Tormod, a w jego głosie słychać było smutek. Był to bardzo uczuciowy i wrażliwy chłopak.
– Nie miał jej żaden – powiedział z przekonaniem Blane.
Chciał jak najszybciej zakończyć ten temat. Rozmowa o Brice była niczym taniec na linie. Każdy krok mógł być zgubienny. Bo co niby miał im powiedzieć? Że próbował ją zgwałcić i mu nie wyszło? Że wyzwała go od tchórzy, a on jej nie zabił? Że mówiła niezrozumiałe rzeczy jakby zwariowała, a z drugiej strony jej zachowanie było bardzo rozumne. A może miał im opowiedzieć o tym, że jak kretynka taplała się w błocie próbując podnieść miecz i twierdziła, że walczy? Był przekonany, że to na pewno by ich rozbawiło.
– Widać, że nawet tobie się to nie udało – powiedział ktoś z tyłu, a pozostali skierowali swe spojrzenia na policzek Blane’a. W tym momencie gdyby mógł, to odciąłby jej dłonie tasakiem i rzucił na pożarcie głodnym kundlom.
– Z którego jest klanu? Może to szpieg? – Ossian wietrzył spisek.
– To cudzoziemka – uspokoił go Blane. – Francuzka. Wzięto ją w niewolę. Teraz zajęła się nią Una, a gdy dziewczyna dojdzie do siebie, to rozmówię się z nią i dowiem, co wie. A później wtrącę ją do lochu – oświadczył stanowczo, a każdy spojrzał na niego zdziwiony.
– Zabrałeś ją z niewoli i chcesz wtrącić do lochu? – zapytał zaskoczony Bothar, mrużąc oczy. Coś mu tu nie grało. Blane zachowywał się bardzo dziwnie.
– Co zrobisz później z francuską kocicą? – zapytał niespodziewanie Roslin, który do tej pory milczał nie biorąc udziału w dyskusji. Chłopak był małomówny i rzadko zabierał głos. Nigdy nie zawierał przyjaźni i trzymał się z dala od reszty. Zawsze gdzieś z boku, przysłuchiwał się w milczeniu toczącym się rozmowom. – Za drugim razem powinno się udać – dodał złośliwie, a Blane zacisnął dłoń na kielichu, który właśnie trzymał w ręku. W tamtym momencie miał ochotę wgnieść jego gębę w deski podłogi.
– Czy jest bardzo ranna? – usłyszał zatroskany głos Tormoda i uśmiechnął się w myślach.
Chłopak był wrażliwy na krzywdę innych i zawsze chętny do pomocy. Teraz też współczuł dziewczynie, choć nawet nie zdawał sobie sprawy z jej agresywnego usposobienia. Gdyby widział jej zachowanie to prawdopodobnie by się wystraszył.
– Będzie z nią dobrze, nie musisz się martwić.
– Jeżeli to Francuzka, to w jaki sposób masz zamiar się z nią rozmówić? Posłać po kogoś do Golspie? Uilleam biegły jest w tym języku. Jutro…
– Mówi w naszej mowie – Blane wszedł w słowa Eiliga nie chcąc dopuszczać nikogo do dziewczyny zanim sam się z nią nie rozmówi. – Nie trzeba mi pomocy.
Prawdę mówiąc był zły, że jego ludzie dowiedzieli się o Brice. O wiele lepiej byłoby gdyby żaden z nich nie wiedział o jej istnieniu, przynajmniej na razie. Miał w głowie tak wielki chaos, że nie potrafił jasno myśleć. Sytuacja w klanu wyglądała poważniej niż przypuszczał. Eilig nigdy nie popadał w panikę i był bardzo opanowanym człowiekiem. Dziś jednak jego postawa była niepokojąca. Blane wiedział, że będzie musiał poświęcić temu więcej czasu i przemyśleć sprawę bardzo dokładnie. Prawdopodobnie mieli rację. Złączenie klanu z jakimś innym byłoby najlepszym wyjściem. Klan MacCallum był bardzo silnym klanem. Mieli licznych ludzi oraz duże włości. Stary MacCallum był bardzo mądrym i rozsądnym człowiekiem. Rządził swymi ludźmi silną ręką. Między jego klanem, a klanem MacLeod nie było nigdy żadnych zadrażnień. Jednak wizja paskudnej córki Ronana MacCalluma, której lękają się kobiety trochę go obrzydzała. I chociaż zawsze wiedział, że mariaż kiedyś nastąpi, to unikał go tak długo jak musiał. Traktował to jako jeden ze swych obowiązków. Musiał pojąć za żonę jakąś szkocką córkę i spłodzić syna. Wszystko z korzyścią dla klanu. Nie przeszkadzało mu to w prowadzeniu takiego stylu życia jak dotychczas. Kobiety były mu potrzebne do zaspakajania żądzy, żona potrzebna była mu jedynie do spłodzenia dziecka. A do czego potrzebna była mu Brice? Otrząsnął się z niechcianych myśli. Był na siebie zły, że wciąż dopuszcza do siebie jeszcze myśli o Brice. Pożałował przez moment, że po nią wrócił.
– Musiała być bardzo długo w niewoli skoro zdążyła nauczyć się naszej mowy – powiedział Bothar, a Blane pomyślał, że zaczyna się z tego robić jakiś cyrk.
Wygrali bitwę, poległo wielu ludzi, wśród nich jeden z jego najlepszych dowódców, a oni dyskutują sobie o jakiejś cudzoziemskiej niewolnicy, którą ze sobą zabrał tylko po to, aby dowidzieć się, o czym mówiła. Bo przecież tylko o to chodziło.
– Czy któryś z was zna kurwę? – zapytał ni z tego, ni z owego, przypomniawszy sobie słowa dziewczyny.
– Kto to jest kurwa? – zapytało kilka głosów na raz, a Blane sapnął ze złością. Czyżby zgotował sobie kolejną lawinę wyjaśnień?
– Bracia – powiedział powstając od stołu. – Każdy zasłużył na wypoczynek. Jutro wieczór będzie kolejna okazja do rozmowy.
– Wracaj do swojej francuskiej kocicy – powiedział półgębkiem Bothar, a Blane zrobił się purpurowy ze złości, ale zważywszy na to, że słowa przyjaciela były skierowane jedynie do jego uszu i dotarły tylko do nich, powstrzymał się przez jakimkolwiek ruchem.
Czyżby tak bardzo było widać, że myśli o Brice? Ale przecież on wcale o niej nie myślał. Przecież to oni zaczęli ten temat. On nie miał nawet ochoty rozmawiać z nimi o dziewczynie.
Przed wyjściem opróżnił jeszcze puchar z winem. Gdy wyszedł już z budynku uderzyło go chłodne powietrze, które przyniosło mu ulgę. Stajenny przyprowadził konia i za moment gnał już w stronę zamku. Starał się nie myśleć, unikał konfrontacji ze swymi obawami i całym tym niepotrzebnym natłokiem zdarzeń.
Do zamku wszedł tą samą droga, która wyszedł. Chciał sprawdzić czy przypadkiem nie ma tam dziewczyny. Przecież Una mogła się przestraszyć tej wariatki i pozostawić ją w izbie kuchennej. Gdy był na miejscu usłyszał jakiś hałas i przez moment przysłuchiwał mu się w ciemnościach. Jakieś pojękiwania brzmiały jednoznacznie. Czyżby któryś z jego ludzi dobrał się do Brice?
– Niemożliwe – powiedział sam do siebie i poszedł w stronę kaganka z dopalająca się świeczką.
Zabrał go ze sobą i ruszył w stronę swej sypialni. Był jednym wielkim chodzącym pytaniem. Czy ona tam jest? Czy złośliwa starucha spełniła jego żądanie, czy znowu zrobiła po swojemu?
Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, gdy otworzył drzwi sypialni, to puste łóżko. Poczuł złość. A może jednak, tam na dole, może to ją słyszał? Wahał się czy zejść na dół, jednak nie uczynił tego. Był zmęczony, zły, rozczarowany i zaniepokojony całym tym natłokiem spraw, które spadły mu na głowę tak nagle. Odpiął pas i odłożył miecz na niską komodę stojąca pod ścianą. Jedno za drugim opadały na podłogę ubrania. Gdy wreszcie skierował się ku ogromnemu łożu zamarł zaskoczony.
– Ubiję staruchę jak kundla – mruknął ze złością, ujrzawszy leżącą na podłodze Brice. – Dlaczego ta baba zawsze słucha mnie wtedy, gdy nie powinna?
Był pewien, że Una zrobi mu na złość i zaopiekuje się dziewczyną. Może się wystraszyła tego, co mówiła ta wariatka. Może doszło tu nawet do czegoś więcej, jakiejś awantury. Jeżeli kazała jej spać na podłodze, to pewnie nie dała jej jeść i nie opatrzyła. Rozwiał swe wątpliwości pochyliwszy się nad dziewczyną i ujrzawszy obandażowane ramiona. Prawy rękaw jego koszuli, którą miała na sobie był podwinięty, dzięki czemu widział dokładnie szare bandaże. Przez cienki materiał odznaczał się też bandaż, którym obwiązano żebra. Czyżby uderzył ją aż tak mocno? Przyjrzał jej się dokładnie, w spokoju. Gdy spała wyglądała tak niewinnie i dziewczęco. Ta cała złość oraz bezczelność gdzieś zniknęły i wydawała się być teraz zupełnie inną dziewczyną. Blane był przekonany, że gdyby się w tej chwili obudziła, to przez moment jej wzrok ucieszyłby się z jego widoku, ale za moment wróciłaby ta szalona furia.
Delikatnie podniósł ją i ułożył na łóżku. Nie chciał jej budzić narażając się na wściekłość. Był zmęczony. Wszystko mogło poczekać do jutra. Wyjaśnienia, pytania, jej złość i jego tortury, bo przecież postanowił być potwornym sadystą. Zasłużyła na każdą karę.
Gdy trzymał ją na rekach cała drżała, zmarznięta. Nie dali jej nawet niczego do przykrycia. Był zły, a z drugiej strony zadowolony, że wrócił, choć miał ochotę zabrać którąś dziewkę do jakiejś izby i ulżyć sobie zapominając o wszystkich problemach, a później przespać gdzieś noc. Wrócił z ciekawości. To nie było nic innego tylko ciekawość, pomyślał wzdychając bezradnie. Przez chwilę jeszcze przyglądał się dziewczynie trzymając nad nią świeczkę. Gdy tylko Brice poczuła miękkie podłoże westchnęła jak kociak i zwinęła się w kłębek. Jego koszula była dla niej prawie jak sukienka, jednak cienki materiał doskonale podkreślał jej kształtne ciało. Umyta twarz pokazywała też, że dziewczyna jest o wiele ładniejsza niż przypuszczał.
– Jakaż ona jest inna – wyszeptał cicho.
Zgasił świeczkę i odstawił na podłogę, a potem obszedł łóżko by położyć się po drugiej stronie. Leżąc, starał się nie myśleć i po prostu zasnąć, ale nie potrafił tak normalnie spokojnie przy niej spać. Jeszcze poprzedniej nocy miał w łóżku inną dziewkę, którą po zaspokojeniu odesłał. Spędził spokojną noc. Zregenerował siły na bitwę. Walczył wraz ze swymi ludźmi i wygrał kolejną potyczkę. I nagle, jak grom z jasnego nieba, wypadła mu na drogę ta szalona dziewczyna i przewróciła do góry nogami jego świat. Czuł w stosunku do niej potworną złość, był wściekły i miał ochotę jedynie zadawać jej ból. Ale co było tego powodem? Czyż nie to, że czuł się przy niej dziwnie słaby? Że był jej ciekaw, na tyle, iż darował jej takie winy, uratował i przywiózł na zamek. Kazał się nią zaopiekować Unie tak jak samym sobą. Okazał jej troskę, choć zasługiwała jedynie na solidne baty. Jednak z całej duszy pragnął się dowiedzieć, kim jest. Jak dostała się do niewoli i skąd dokładnie pochodzi? Czy miała jakąś rodzinę? Chciał się też dowiedzieć, o czym wtedy do niego mówiła.
Pomyślał, że dzieli łóżko z wrogiem, bo przecież tak można było do tego podejść. Zastanawiał się, dlaczego sobie na to pozwala. I wtedy stało się coś niespodziewanego, a on pozwolił sobie na więcej. Dziewczyna wierciła się przez moment, a później przysunęła się do niego i jakimś przedziwnie zwinnym ruchem dostała pod jego ramię, po czym z westchnieniem przytuliła się do niego całym ciałem. W pierwszym momencie zamarł. Co powinien zrobić? Odepchnąć ją? Wyrzucić z łóżka? A może dokończyć to, co zaczął tam w tej starej chałupie? Poczuł złość, ale przygarnął ją ramieniem i przytulił do siebie. Poczuł woń jej włosów. Pachniała tak oszałamiająco. Tak nietypowo i egzotycznie. Było w tym zapachu coś, czego nigdy wcześniej nie czuł.
– To pewnie tylko zły sen – wyszeptał zasypiając.



Grafika wykonana jest ze zdjęć do których nie posiadam praw autorskich.






Kilka słów wyjaśnienia.
[1] Społeczność klanowa dzieliła się na trzy grupy – ród naczelnika (wodza), członków klanu o tym samym nazwisku co naczelnik, zachowujących tradycje wspólnego, często legendarnego pochodzenia i tzw „ludzi złączonych”(tych jest najmniej) są to dawni mieszkańcy ziem zajętych przez klan, członkowie dawnych podbitych klanów, noszący różne nazwiska, ale uznawani są za współklanowców. I tu zachodzi pewna komplikacja. Duża ilość osób o tym samym nazwisku wprowadza spore zamieszanie i wynika z tego wiele nieporozumień. Statystycznych Janów Kowalskich byłoby zatrzęsienie. Szkoci znaleźli na to sposób i nadawali sobie przedziwne imiona. np. Siusaidh – łaskawa lilia. Torra – wieża. Achaius – przyjaciel koni. Ogólnie jest tego mnóstwo. W tej powieści będę używała przeróżnych nietypowych imion. Una w dosłownym tłumaczeniu – jagnię. Przy okazji, Blane – żółty. Przy wyborze imion nie sugerowałam się nazwami. Bynajmniej na razie.
[4] Mam takie chore zboczenie, że lubię czasem pogrzebać i dodać w fabule trochę wiarygodności oraz umieścić jakieś wydarzenia, które zaistniały naprawdę bądź miejsca realne. Zamek Ardvreck w którym umiejscowię znaczną część powieści jest właśnie takim miejscem. W tej chwili pozostały po nim jedynie ruiny. Co najciekawsze, nazwisko MacLead wybrałam już na samym początku nie wiedząc nawet w jakim kierunku pójdę z fabułą Deja vu. Później szukałam odpowiedniego miejsca. Wybrałam dwa możliwe zamki i przeglądając ich historię natrafiłam na fakt, iż zamek Ardvreck został wybudowany w 1590 roku przez… klan MacLeodów. Wybór był już oczywisty. Fabuła będzie oczywiście niejednokrotnie naginana, jednakże istotne informacje będę starała się podawać w przypisach. Jeżeli chodzi o postać Blane’a, jest ona wymyślona i po za nazwiskiem nie ma nic wspólnego z realnymi osobami. Chociaż kto wie, może był kiedyś na zamku Ardvreck jakiś skurczybyk o imieniu Blane.

You May Also Like

0 komentarze

Dziękujemy za poświęcony czas na naszym blogu. Będzie nam miło, jeśli zostawisz kilka słów od siebie ;)
Pozdrawiamy – Ailes.