Labirynt uczuć ( Rain)
Rozdział 2
- Chwila, chwila, już otwieram. – Krótko obcięta blondynka wymruczała pod nosem, zbliżając się do drzwi, za którymi ktoś, jak opętany wciskał dzwonek.
- Witaj Abi! – W progu powitał ją wysoki mężczyzna
w rozpiętej, skórzanej kurtce z szerokim uśmiechem na ustach. - Czyżbyś teraz
ty, dla odmiany, przeprowadziła się do Steve’a? – Zaśmiał się, wchodząc do
środka.
- Troy!
Mogłam się domyślić, że to ty! – Kobieta z radością utonęła w czułym uścisku
siostrzeńca, mierzwiąc mu dłonią postawione zadziornie, krótkie, prawie czarne
włosy.
- Zastałem go? – Lekko zmrużył swoje brązowe, nieco
rozmyte zielenią oczy i pytająco rozejrzał się po mieszkaniu.
- Żartujesz? Mam wrażenie, że jego nic nie jest w
stanie utrzymać z dala od tej ukrytej pod ziemią rudery, nawet to nowe, pięknie
urządzone mieszkanie. Zaczynam podejrzewać, że zapuścił tam korzenie – odparła
z rezygnacją.
- Rudera? – Powtórzył z rozbawieniem. – Czy twój synalek
wie, jak nazywasz jego ukochane studio?
- Oczywiście, że tak. Powtarzam to tak często, że
już przestało robić na nim wrażenie – pokręciła głową.
- W takim razie nie pogniewasz się, jeśli pojadę do
niego?
- Zmykaj, może uda ci się go stamtąd wyciągnąć. I przypominam ci o niedzielnym obiedzie. Solidnie
mi się narazisz, jeśli nie przyjedziesz– dodała, grożąc mu palcem.
- O to możesz być spokojna. Musiałbym być
umierający, żeby odpuścić sobie taką ucztę dla podniebienia - zaśmiał się,
łapiąc za klamkę.
- A może przyprowadzisz ze sobą Kimberly, skoro…
- Z pewnymi rzeczami nie należy się spieszyć, Abi –
nie dał jej skończyć, znikając za drzwiami.
***
- Wychodzisz czasem na powierzchnię z tych
podziemi? – Zakpił Troy, kiedy drzwi, do których dobijał się od kilku minut,
wreszcie stanęły otworem.
- Proszę, proszę, kogo tu przywiało – Steve
roześmiał się na widok kuzyna i na moment utonął w braterskim uścisku. Zaraz
potem przekręcił zamek w ciemnych, odrapanych z farby drzwiach i ruszyli w głąb
krótkiego, tonącego w półmroku korytarza, by po dość stromych schodach zejść
poziom niżej. W mieszczącym się tam pomieszczeniu było już znacznie przyjemniej
i jaśniej.
- Cześć Sean – Troy wyciągnął rękę do chłopaka, siedzącego
z gitarą na jednym z foteli.
- Hej – Zaskoczony, poderwał się szybko i uścisnął
ją.- Już wróciłeś?
- Tak, wczoraj w nocy. Z czym teraz działacie? –
Zainteresował się, wchodząc dalej.
- Nad muzyką do tej nowej gry o podróżach w czasie
– Steve sięgnął po słuchawki leżące na stole mikserskim i podał je kuzynowi.
Troy nałożył je i przez chwilę z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w płynącą w
nich muzykę.
- Gitara brzmi nieźle – pokiwał z uznaniem głową,
odkładając słuchawki na miejsce . - Ale wytłumiłbym trochę bębny, żeby wzmocnić
jej efekt. - Wziął głęboki oddech.
- Opowiadaj lepiej jak było – żywo zainteresowany
jego powrotem Sean poprawił się w fotelu. – Dokąd pojechaliście?
Troy posłał mu wymowny uśmiech, po czym sam wyciągnął
się wygodnie nad drugim z foteli i kątem oka zerknął na kuzyna.
- Mieliśmy lecieć do Francji, ale ostatecznie
trafiliśmy na Majorkę. Mimo jesieni, to wciąż gorąca wyspa, niesamowite plaże,
turkusowa woda… Istny raj – rozmarzył się. – Tęskniliście? – Zwrócił się ze
śmiechem do podpartego o ścianę Steve’a.
- Chciałbyś – Parsknął. - Korzystając z chwili
spokoju skończyłem urządzać wreszcie mieszkanie.
- Zajrzałem do ciebie i spotkałem tam Abi.
Najwyraźniej cioteczka ciężko znosi wyprowadzkę, skoro okupuje teraz twoje nowe
lokum – roześmiał się. - Nie zostało ci trochę farby? To studio też błaga o
remont. - Troy wymownie powiódł wzrokiem po dość solidnie zaniedbanym
pomieszczeniu.
- Czekał z tym na twój powrót - wtrącił Sean.
- Moje ręce są zbyt cenne, żebym zhańbił je tak
brudną robotą – odciął się z rozbawieniem, machając kuzynowi przed oczami
swoimi długimi, szczupłymi palcami pianisty.
- O cholera! – Zaklął nagle Sean, spoglądając na
zegar wiszący na ścianie. – Chłopaki, muszę lecieć. Na śmierć zapomniałem, że
obiecałem ojcu odebrać samochód z warsztatu. Dzięki Troy! – Wskazał ręką na jego koszulkę ze zdjęciem
mini coopera, a potem zerwał się z kanapy. W pośpiechu narzucił na ramiona kurtkę,
machnął do nich ręką i wbiegł na schody.
- Ok, mus, to mus – skwitował Steve, ruszając za
nim na górę.
Kiedy wrócił, Troy znów siedział ze słuchawkami
przy konsoli. Dostrzegłszy go, zdjął je jednak i odłożył na bok, rozsiadając
się wygodniej na obrotowym fotelu.
- Jak Kim? Zadowolona z urlopu? – Steve opadł
ciężko na najbliższy fotel i wyciągnął przed siebie długie nogi.
- Śmiesz wątpić? - Kuzyn obruszył się, odwracając z
oparciem w jego kierunku.– Wiem, że za nią nie przepadasz, ale ten wypad we
dwoje okazał się naprawdę trafionym pomysłem. -
Uśmiechnął się znacząco.
- Twoja kobieta - twój wybór. – Steve wzruszył
ramionami. - Nie zgadniesz za to, kogo ostatnio widziałem – wtrącił niby od
niechcenia.
Troy wziął głęboki oddech, a potem zmrużył oczy i
kpiąco zmierzył nimi kuzyna.
- Nawet nie będę próbował, wal śmiało – uśmiechnął
się krzywo.
- Julia wróciła.
Na dźwięk imienia byłej dziewczyny Troy najpierw zastygł
w bezruchu, a zaraz potem zdjął zatknięte dotąd za koszulką okulary słoneczne,
złożył je i zaczął nerwowo obracać w dłoniach.
- Po co przyjechała?
- Jak to, po, co? Przecież ma tutaj dom. Nie
udawaj, że zapomniałeś - dodał z naciskiem Steve. – Sam nie miałbym o tym
pojęcia, gdyby Abi nie wypatrzyła jej na mieście. Zadzwoniłem, ona odebrała i
umówiliśmy się. To wszystko – dokończył.
- Dlaczego mam wrażenie, że mi się tłumaczysz? – Kuzyn
opuścił głowę i mocniej zacisnął szczęki.
- Nie mam powodów, żeby z czegokolwiek ci się
tłumaczyć. Uznałem po prostu, że będzie lepiej, jeśli dowiesz się o tym ode
mnie – skwitował Steve.
Troy bezwiednie wzruszył ramionami, po czym
delikatnie przymknął powieki i przetarł dłońmi twarz, jakby przepędzał z niej
resztki snu.
Jak na zawołanie przywołał w pamięci twarz Julii i
jej roześmiane, zielone oczy, a zaraz potem poczuł wibracje w kieszeni spodni. W
ślad za nimi rozległ się dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu widniało imię, „Kim”,
więc przyłożył telefon do ucha i przez dłuższą chwilę po prostu słuchał.
- Kim, czy to nie może poczekać? Jestem teraz u
Steve’a i mamy kilka spraw do
załatwienia. Odezwę się wieczorem, dobrze? – Mężczyzna utkwił w nim wzrok,
wyraźnie zaskoczony słowami, które właśnie padły. – W takim razie do potem, pa
– Troy w końcu się rozłączył.
- Uświadomisz mnie, o co chodzi? – Zainteresował
się.
- Nie zaczynaj, dobrze?
- Aleś ty drażliwy…
Steve mógł się jedynie domyślać, co dzieje się
teraz w głowie Troy’a. Byli kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Stanowili
rodzinę. Od wielu lat dorastali w swoim pobliżu, a po śmierci Sary – matki
Troy’a, Abi właściwie przejęła na siebie ciężar jego wychowania.
Ian McCole bardzo kochał swojego jedynego syna, ale
praca w szpitalu i prywatna praktyka lekarska, czyniły jego wychowanie
niemożliwym dla tak zajętego człowieka. Wolał, aby opiekę nad dorastającym
synem przejęła siostra zmarłej żony. Był pewien, że ta pełna ciepła kobieta,
jak nikt inny potrafi zjednać sobie buntowniczo nastawionego do świata chłopca
i pokochać go, jak jedno ze swoich własnych dzieci.
Tak naprawdę jednak, każdy z nich uciekał przed
rozpaczą wynikającą ze straty ukochanej osoby, w swój własny świat. Ian znalazł
ukojenie w pracy, oddając jej całe serce i duszę, a Troy… Dla niego lekarstwem
na cierpienie okazała się muzyka.
Po wyjeździe Julii, długo nie umiał znaleźć sobie
miejsca. Dopiero wtedy zrozumiał jak wielki popełnił błąd, pozwalając jej zniknąć
ze swojego życia, ale było już za późno. Zaczął coraz częściej sięgać po
alkohol i izolować się, przez co zespół zmuszony był odwołać kilka koncertów. Trochę
trwało, zanim w końcu zdołał się z tego pozbierać. Trzecia płyta, którą wydali półtora
roku później, niemal w całości stanowiła jego intymny monolog. Nie wzbudziła tak dużego zainteresowania jak
poprzednia, ale z pewnością pomogła Troy’owi otrząsnąć się i dojść ze sobą do
ładu. Muzyka była jedynym antidotum, jakie znał…
***
Po wyjściu ze studia, wsiadł w samochód i po prostu
ruszył przed siebie. Długo kluczył ulicami miasta, podświadomie kierując się
jednak na wschód. Wkrótce potem opuścił
centrum Londynu i zmierzał trasą w kierunku Brentwood, gdzie mieszkała Julia.
Wiadomość o tym, że wróciła, uwierała go jak kamień
w bucie. Początkowo starał się o tym nie myśleć, ale to było silniejsze od
niego. Przez prawie trzy lata truł się myślami o niej i teraz, kiedy zdołał już
na nowo poukładać sobie wszystko, ziemia znowu niebezpiecznie zadrżała mu się
pod stopami. Musiał wreszcie definitywnie zamknąć za sobą ten rozdział i znał
na to tylko jeden sposób…
Zaparkował w końcu przy Magnolia Way, przecznicę
dalej od Lavender Avenue, na końcu której znajdował się dom Julii. Już na samą myśl, że mógłby ją zobaczyć, serce
podchodziło mu z wrażenia do gardła. Towarzysząca mu do tej chwili determinacja
ustąpiła wreszcie miejscu konsternacji. Był niemal u celu, a zamiast ulgi czuł narastający
niepokój. Wysiadł z auta, ale zamiast ruszyć w kierunku domu dziewczyny, skierował
się do pobliskiego parku. Szybko przekonał się jednak, że ładna pogoda nie
tylko jego przywiodła w to miejsce.
Wąskimi, tonącymi w cieniu drzew alejkami spacerowało kilka osób, pies
na trawniku obok z głośnym ujadaniem biegał za piłką, a na niedużym placu zabaw
goniła się grupka dzieci. Minął ten tętniący życiem rejon parku i usiadł na
ławce, wpatrując się przed siebie.
- Joy, patrz pod nóżki – Kobiecy głos, który
rozbrzmiał gdzieś z tyłu, za jego plecami, przywołał go do rzeczywistości.
Bez pośpiechu odwrócił głowę i odszukał wzrokiem
jego źródło. W odbijającej nieco na prawo alejce, tyłem do niego stała kobieta
w ciemnych, obcisłych jeansach i krótkiej, beżowej kurtce, na widok, której zamarło
mu serce.
Być może sprawił to kasztanowy odcień jej włosów,
choć były znacznie krótsze od tych, jakie dawniej nosiła Julia, albo coś
znajomego w sposobie jej poruszania się, ale faktem było, że nie mógł oderwać
od niej oczu.
Pozornie wszystko w tym obrazku wydawało się
zwyczajne, gdyby nie fakt, że ta przypominająca Julię dziewczyna popychała przed
sobą nieduży, spacerowy wózek, a kilka kroków przed nią szło dziecko. Podniósł
się z ławki i obserwował jak kobieta, zostawiwszy wózek, rusza w ślad za
niezdarnie biegnącym maluchem, po czym przystawia do twarzy aparat i zwalnia
przycisk migawki. Krótki błysk flesza dopełnił całości. To ostatecznie upewniło
Troy’a, że o żadnej pomyłce nie może być mowy i kobieta, którą obserwował jest
nikt inny, jak właśnie Julia Evans.
Zawieszony na jej szyi aparat fotograficzny z długim obiektywem i lampą
błyskową, nawet z perspektywy dzielącej ich odległości nie wyglądał na
amatorski sprzęt.
Nie zastanawiał się nad tym, co robi, tylko kilkoma
susami pokonał wąski pas zieleni dzielący obie alejki, by znaleźć się właśnie
na tej, którą spacerowała z dzieckiem.
Niemal każdego dnia układał sobie w głowie, co
powie Julii, jeśli jeszcze kiedyś los ich ze sobą zetknie. Miał wszystko zaplanowane,
a teraz, gdy nadarzyła się ku temu okazja, zupełnie straciło to dla niego
znaczenie. Niespodziewanie poczuł jak coś miękkiego odbija się od jego kolan,
więc zareagował instynktownie. Złapał to „coś” niemal w ostatniej chwili i natychmiast
zorientował się, że trzyma w rękach małą dziewczynkę w różowej kurteczce. Wówczas
zamarł.
- Joy! – Kobieta dobiegła do nich, wyciągając wolną
rękę do oniemiałego z wrażenia dziecka. W tym samym momencie Troy podniósł
głowę i ich spojrzenia spotkały się. To wystarczyło, żeby dostrzegł, jak twarz
Julii zastyga w osłupieniu.
-Troy? – Wydukała z niedowierzaniem, pochylając się
nad dzieckiem.
Uwolnione z uścisku, natychmiast przykleiło się do
kolan matki, ale z wyraźnym zainteresowaniem wpatrywało się w nieznajomego
mężczyznę.
- Cześć Julio – męski głos dotarł do niej jakby zza
światów.
- Cześć… - odpowiedziała cicho, wciąż porażona tym
nieoczekiwanym spotkaniem.
- Zdążyłem ją w porę złapać, więc chyba wszystko z
nią dobrze – schylił się, podnosząc z asfaltu pluszowego misia, którego mała
musiała upuścić w momencie zderzenia z nim.
Julia wzięła córeczkę na ręce i wpatrywała się w
Troy’a, od którego dzieliło ją zaledwie kilka kroków, tak, jakby nie dowierzała,
że to naprawdę on. Czarne włosy wciąż niesfornie podkręcały mu się na czubku
głowy, ale miał teraz jeszcze krótko przycięty, ciemny zarost, który dodawał mu
powagi. W ciągu tych trzech lat niewiarygodnie zmężniał, a twarz chłopaka,
którego zapamiętała, była teraz twarzą dojrzałego mężczyzny. Tylko jego oczy,
brąz rozmyty nutą zieleni, wciąż sprawiały, że rozpływała się pod wpływem ich
spojrzenia.
- Dziękuję – odparła z zakłopotaniem, uświadomiwszy
sobie wreszcie, że gapi się na niego jak idiotka, chociaż on również nie
spuszczał z niej wzroku.
- Nie ma, za co, Julio. Najwidoczniej znalazłem się
we właściwym miejscu o właściwym czasie – odpowiedział z dziwnie ściśniętym
gardłem wciąż się w nią wpatrując.
Jeśli kiedykolwiek miał nadzieję na to, że czas
zagoił rany i pozwolił mu o niej zapomnieć, dzisiejsze spotkanie dowiodło
jedynie tego, jak bardzo się mylił. Wciąż była tą samą dziewczyną, w której się
zakochał a potem nie zrobił nic, żeby ją zatrzymać.
Wzajemną obserwację przerwała im znudzona
bezczynnością Joy, która zaczęła wiercić się na rękach matki i dopominać opuszczenia
na ziemię.
- Pójdę po wózek – odezwał się Troy i oddalił, by podjechać
nim w samą porę, bo dziewczynka zaczynała właśnie płakać.
Nieco zmieszana Julia postawiła ją w końcu na nóżkach
i trzymając jedną ręką za kaptur, drugą, zaczęła poprawiać kocyk w wózku.
Mężczyzna uświadomił sobie wówczas, że wciąż trzyma w ręce pluszowego misia i
postanowił to wykorzystać. Kucnął i wyciągnął do dziecka rękę z zabawką.
- Proszę, chyba o kimś zapomniałaś. – Joy natychmiast
ucichła i szybko zabrała od niego misia, by zaraz mocno go do siebie przytulić.
Z zainteresowaniem przyglądała się Troy’owi, nie protestując nawet wówczas, gdy
matka wsadziła ją do wózka. On również wpatrywał się w nią, urzeczony tym, jak
bardzo podobna jest do Julii.
- Mogę was odprowadzić? – Troy posłał Julii
niepewne spojrzenie, jakby od jej decyzji zależało coś więcej, niż tylko
wspólny powrót.
- Ale pod jednym warunkiem – odparła, popychając
wózek w kierunku wyjścia z parku.
- Jakim?
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? – Zatrzymała
się i spojrzała na niego.
- Nie wiedziałem.
- Więc co tu robisz? – Zdziwiła się.
- Dobre pytanie – mruknął pod nosem. –
Przyjechałem, żeby się z tobą zobaczyć, ale ostatecznie trafiłem właśnie tutaj
i nie umiem ci tego wyjaśnić.
- Rozmyśliłeś się?
- Raczej trochę stchórzyłem. Nie byłem pewien, czy
w ogóle otworzysz mi drzwi – przyznał z rozbrajającą szczerością i nagle poczuł
w kieszeni spodni wibracje telefonu, który zaraz potem rozdzwonił się jak
szalony.
Julia obserwowała jak wolną ręką sięga po niego, a
potem zerka na wyświetlacz i wycisza go, jednak telefon znowu zaczął dzwonić.
- Przepraszam, muszę odebrać. – Nie wyglądał na
zadowolonego, ale przyłożył telefon do ucha, wciąż idąc u jej boku. - Kim, nie bardzo mogę teraz rozmawiać, – chociaż
ściszył głos, usłyszała w nim nutę zniecierpliwienia. – Mogłaś spakować go do
mojej walizki. Poszukam później i przywiozę ze sobą, dobrze? Do zobaczenia wieczorem. Pa – Rozłączył się i schował
telefon do kieszeni, ale ta rozmowa spłoszyła ich oboje.
W milczeniu dotarli przed dom i dopiero tam zrobiło
się niezręcznie. Julia nie była gotowa ani na spotkanie z Troy’em, ani tym
bardziej na rozmowę z nim. Musiał widzieć się ze Steve’em, skoro przyjechał,
chociaż zupełnie nie rozumiała, dlaczego. Czuła się rozbita i skrępowana jego
obecnością, co jeszcze bardziej wytrącało ją z równowagi.
Dość niespodziewanie do akcji włączył się
przejeżdżający ulicą Nick. Dostrzegłszy Julię, zawrócił motor i z głośnym
piskiem zatrzymał go na jej podjeździe. Energicznie oparł jednoślad na stopce, schował
kask i szybkim krokiem dołączył do nich.
- Cześć – bez ogródek cmoknął dziewczynę w policzek,
a następnie wyjął małą z wózka i wziął na ręce. – Jak się dzisiaj miewa moja
mała księżniczka? – zaśmiał się, pocierając nosem o policzek Joy i dopiero wówczas
wyciągnął rękę do Troy’a. – Zajrzałem w kilka miejsc i mam te adresy, o które
prosiłaś – dodał, wyciągając z kieszeni klucze i zbliżając się do drzwi domu.
- Nie będę wam przeszkadzał. Pora na mnie. – Dla Troya
było to wystarczająco czytelne. – Miło było znowu cię zobaczyć, Julio. Trzymajcie
się.
- Ty również – rzucił przez ramię Nick, wchodząc z
małą do holu.
- Cześć – Zdezorientowana Julia patrzyła, jak Troy
znika jej z pola widzenia i czuła przeraźliwy zamęt w głowie.
- Nick, co to do cholery miało być? – Posłała mu zaskoczone
spojrzenie.
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – wzruszył
ramionami, stawiając Joy na podłodze i rozpinając jej kurtkę.
- Akurat. Po co odstawiłeś ten cyrk?
- Ponosi cię wyobraźnia, mała – roześmiał się, sadzając
dziewczynkę na kolanie, żeby móc zdjąć jej buty.
- A ciebie, co poniosło?
- Mnie? Nic. Wracałem do domu i naprawdę miałem w
planach sprawdzić, co u ciebie, ale kiedy zobaczyłem tego, … Co on tu właściwie
robił? – ubrał dziecku kapcie i wstał,
posyłając Julii pytające spojrzenie.
- Dobre pytanie, Nick. Sama chciałabym znać na nie
odpowiedź – mruknęła pod nosem, idąc za małą do pokoju. – Zostaniesz na
kolacji?
- Chętnie, ale tylko, jeśli nie każesz mi po niej
zmywać – zaśmiał się.
- Głupek! – Z głębi domu odkrzyknęła Julia.
***
Świtało już, a Troy wciąż nie mógł zmrużyć oka. Zamiast
zostać u Kim, wrócił na noc do siebie i leżał teraz wyciągnięty na łóżku, ze
zdjęciami Julii rozsypanymi na pościeli. Dotąd nie zdobył się na to, żeby
pozbyć się ich, a teraz zarówno one, jak i spotkanie z nią sprawiły, że obrazy z
przeszłości wróciły ze zdwojoną siłą, przesuwając się przed zmęczonymi oczami
niczym kolorowy, nieco wyblakły film.
Westchnął ciężko i usiadł na brzegu łóżka. Podparł łokcie
na kolanach i skupił wzrok na zdjęciu, które jako jedyne upadło na podłogę. Więziła
go swoim spojrzeniem, uśmiechając się z jakimś rozmarzeniem w oczach.
Przez trzy lata zachodził w głowę, dlaczego pozwolił
na to, żeby ich związek w tak idiotyczny sposób się zakończył, a kiedy zobaczył
ją dzisiaj z dzieckiem, zabolała go świadomość, że właśnie tak mogłaby wyglądać
ich przyszłość. Przyszłość, którą stracił bezpowrotnie.
Jednym ruchem ręki zmiótł jej wszystkie zdjęcia z
łóżka i opadł na nie plecami, wlepiając
wzrok w sufit. Wtedy dotarły do niego dźwięki starej piosenki Phila Collins’a i
kiedy pojął, że słucha właśnie „Against all odds”, uznał to za ironię losu i
ogarnął go pusty śmiech…
0 komentarze
Dziękujemy za poświęcony czas na naszym blogu. Będzie nam miło, jeśli zostawisz kilka słów od siebie ;)
Pozdrawiamy – Ailes.