Iluzjon (Noemi Vain)

by - 20:28



PROLOG

     Dokoła panowała cisza przerywana jedynie dwoma mieszającymi się z sobą oddechami. Pierwszy z nich należał do siedzącej nieruchomo na drewnianym krześle młodej dziewczyny. Był miarowy, cichy i spokojny, jednak powoli zaczynał przyspieszać, gdyż brunetka trwająca do tej pory we śnie, budziła się. Drugi pochodził od uważnie lustrującej nastolatkę osoby, której tożsamości nie sposób było odgadnąć. Jej oblicze zostało skrzętnie ukryte pod czarną kominiarką, a całą postać spowijał nieprzenikniony mrok, który panował w pomieszczeniu. Jedyne źródło światła stanowiła wisząca u sufitu lampa, jednak efekt jej pracy był mizerny.

     Dziewczyna drgnęła niespokojnie, a po chwili otworzyła oczy. Momentalnie pojawił się w nich strach, a w jej umyśle zagościło zrozumienie. Kimkolwiek ten człowiek był, dopadł ją, a teraz siedziała związana na jakimś krześle w ciemnym pokoju, czując w ustach metaliczny posmak krwi.

     Postać dostrzegłszy, że zakładniczka uniosła głowę, spokojnie i z rozmysłem zaczęła zbliżać się do swojej jeszcze nieuświadomionej ofiary. Wiele miesięcy przygotowań i wyrzeczeń zostało wynagrodzonych tą cudowną chwilą triumfu. Warto było czekać, walczyć z pokusą jak najszybszego załatwienia sprawy, by móc delektować się słodkim smakiem zwycięstwa.

     - Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz? - dziewczyna zapytała łamiącym się głosem, z trudem powstrzymując odruch wymiotny oraz napływające do oczu łzy. Jej głowa pulsowała tępym bólem, zupełnie jakby miała zaraz eksplodować, a kończyny zupełnie odrętwiały od długotrwałego przebywania w jednej pozycji.


     Zakapturzona osoba nie zaszczyciła jej nawet jednym słowem. Podchodząc do krzesła na wyciągnięcie ręki, odgarnęła z twarzy siedzącej brunetki pasmo włosów, a następnie przejechała dłonią w rękawiczce po jej skórze we wręcz czułym geście. Niebieskooka zadrżała na całym ciele, chcąc uniknąć niepożądanego dotyku, jednak uniemożliwiały to więzy, ciasno oplatające jej stopy i nadgarstki. Każda próba zmiany pozycji kończyła się niepowodzeniem.


     - Czego chcesz? Moi rodzice zapłacą okup, ale wypuść mnie! - Trudno było wyłowić poszczególne słowa z potoku opuszczającego usta związanej.

     Oprawca dalej gładził dłonią rozgrzaną twarz dziewczyny, nic nie robiąc sobie z jej protestów. W jego umyśle formowała się przemowa, która powstała wiele miesięcy wcześniej, kiedy ona nie przeczuwała nawet, że czyha na nią niebezpieczeństwo. W końcu odsunął się od swojej zdobyczy i omiótł ją spojrzeniem, zupełnie jakby wwiercał się w głąb jej duszy.

     Po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach postać zdecydowała ujawnić swoją tożsamość. Czarna kominiarka z szelestem wylądowała na podłodze w kącie pomieszczenia.

     Brunetka zaczerpnęła głęboki haust powietrza, gdy po jej policzkach zaczęły spływać jedna po drugiej gorące łzy. Bezgłośny szloch wyrwał się z jej piersi, oddając wewnętrzne rozdarcie. Nie mogła uwierzyć w to, czego właśnie doświadczyła. Chciała żeby ktoś ją obudził, wyrwał z tego potwornego koszmaru, w którym jej życie rozpadało się na miliony kawałków. Żeby postać w masce okazała się kimś zupełnie obcym, chorym psychopatą, który uciekł z zakładu psychiatrycznego. W najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewała się, że pod kominiarką ujrzy właśnie tę twarz.

     - To ty... - wychrypiała głosem, którego nie poznawała, nadal nie wierząc własnym oczom. Może to wszystko było tylko irracjonalnym, nie mającym racji bytu snem, jakich wyśniła już wiele?

     Postać rozciągnęła blade usta w uśmiechu, który nie sięgał jednak oczu. W nich można było dostrzec jedynie iskierkę rozbawienia. Zachowanie dziewczyny było tak przewidywalne.

     - Tak, to ja - w pomieszczeniu rozległ się w końcu drugi głos. Jednak w przeciwieństwie do pierwszego był pewny i niezachwiany. - Witaj, Evangeline.

Rozdział 1. Zabity kot nie wróży niczego dobrego

     Spadałam w przepaść bez dna. Nikt nie był w stanie mi pomóc. Mroźny wiatr smagał moje i tak już potargane włosy. Ostatkiem sił próbowałam złapać oddech, jednak mi to nie wychodziło. Niemy krzyk chciał opuścić zaschnięte gardło, ale nie był w stanie. Niespodziewanie uderzyłam plecami o coś twardego. Niewzruszony ból przeszył wszystkie członki ciała. Zapadła ciemność, namacalna, nieprzenikniona i złowroga.

     Otworzyłam oczy, leżąc w swoim łóżku i kurczowo ściskając palcami prześcieradło. Zimny pot spływał cienką strużką po rozgrzanym czole. Wokół było zupełnie ciemno, a przez uchylone okno dochodziły do mnie odgłosy uśpionej okolicy.

     Sięgnęłam po stojącą na szafce nocnej szklankę z sokiem, upiłam łyk płynu i wyszłam z łóżka. Skierowałam się w stronę łazienki. Podeszłam do zlewu, odkręciłam kran, by lodowatą wodą przemyć twarz. Dzięki temu odzyskałam całkowicie przytomność umysłu, a resztki snu wyparowały ze mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Niewidzącym wzrokiem zerknęłam w lustro, wytężyłam wszystkie zmysły, ale nie zarejestrowałam nic prócz ciemności. Przybliżyłam twarz do szklanej tafli, z której spoglądała na mnie para szarych oczu. Moich własnych. Były zmęczone i wystraszone, jak zawsze w nocy.

     Po jakimś czasie wróciłam do sypialni i weszłam pod kołdrę, była środa i jutro, a właściwie już dziś miałam iść do szkoły. Nie pora na rozpaczanie i roztrząsanie koszmarów, przede mną jeszcze kilka miesięcy, a później studia. Powinnam dać z siebie wszystko, by dostać się na dziennikarstwo, a zarywanie nocy z powodu jakichś tam koszmarów z pewnością nie przybliżało mnie do celu.

     Zamknęłam oczy, mając nadzieję, cholerną nadzieję, że już nic nie przeszkodzi mi w moim odpoczynku.

     - Evangeline, wstawaj! – Usłyszałam krzyk Meredith, dobiegający jakby gdzieś z oddali. Do moich nozdrzy doleciał zapach świeżo pieczonych naleśników i zaparzonej właśnie kawy. Wyplątałam się z pościeli, założyłam kapcie i poczłapałam do okna. Wyjrzałam na zewnątrz. Promienie słoneczne padły na moją twarz, a chłodny, poranny wietrzyk przyjemnie orzeźwiał obsypane jeszcze resztkami snu ciało. Miałam wrażenie, że dzisiaj wydarzy się coś wyjątkowego, coś, co zmieni moje życie. Nie wiedziałam jeszcze czy na lepsze, ale na pewno nic już nie będzie takie samo.

     - Obudziłaś się, czy mam po ciebie iść? – ponaglała mnie Meredith. Usłyszałam jak podchodzi do schodów i zaczyna się na nie wdrapywać.

     - Już wstałam. Zaraz zejdę – krzyknęłam, uświadamiając sobie, że co rano w ten sposób wyglądają moje pobudki. Meredith przygotowuje na śniadanie moje ulubione naleśniki, woła mnie, a kiedy nie odpowiadam, grozi, że przyjdzie do mojego pokoju osobiście, jednak nigdy tego nie robi.

     Czułam respekt przed tą kobietą, była jak członek rodziny, opiekowała się mną odkąd tylko pamiętam, zastępując w ten sposób moich rodziców, którzy mieli na głowie sprawy ważniejsze od własnego dziecka. Chcieli dla mnie dobrze, ale wolałabym spędzać z nimi trochę więcej czasu. Dzwonili do mnie co kilka dni i wtedy długo rozmawialiśmy, ale to nie to samo co wspólne obiady i możliwość wypłakania się w ramionach matki.

     Zerknęłam na zegarek, wskazywał siódmą rano, miałam jeszcze pół godziny do przyjazdu Jareda. Żwawym krokiem podbiegłam do szafy, z której wyjęłam luźną, fioletową koszulę w czarną kratkę, białą koszulkę na ramiączkach i parę czarnych rurek. Założyłam je na siebie, rozpuściłam moje kasztanowe włosy i lekko się umalowałam. Ciemną kredką podkreśliłam szarość moich oczu, które według innych były niezwykłe. Mieli rację, taka szarość nie często się zdarza, ale to wcale mnie nie cieszyło. Podobno oczy są zwierciadłem duszy, jeśli tak jest naprawdę to moja dusza jest niezwykle nieciekawa i monotonna.

     Zebrałam z biurka ipoda, spakowałam do plecaka książki i zbiegłam na dół. Gdy tylko weszłam do kuchni, usiadłam przy stole.

     - Dzień dobry – powiedziałam entuzjastycznie.
     - Dzień dobry, Evangeline. Wieczorem dzwonili twoi rodzice – poinformowała mnie Meredith, nalewając do kubka gorącej kawy.
     - Tak? Nie chcieli ze mną rozmawiać? – zapytałam z wyraźnym rozczarowaniem.
     - Wiesz dziecko, bardzo się spieszyli. Terminy ich gonią, już dawno powinni odnaleźć to, czego szukają – rzekła współczującym tonem.
     - Tak, wykopaliska najważniejsze – stwierdziłam ironicznie, siląc się na obojętny ton.
     - Nie przejmuj się, zadzwonią dzisiaj wieczorem i wtedy sobie porozmawiacie. Opowiedzą ci jak gorąco jest w Egipcie. – Staruszka poklepała mnie po ramieniu, uśmiechając się przyjaźnie. – Więc nie siedź zbyt długo w bibliotece.
     - Wrócę zaraz po szkole – odpowiedziałam, po czym zaczęłam jeść swojego naleśnika. Meredith spoglądała na mnie w milczeniu, jakby chciała mi coś przekazać, ale się powstrzymywała.
     - Czy coś się stało? Widzę, że coś cię męczy – zapytałam.
     - Nie, nic. Mam tylko złe przeczucia, znasz mnie, lubię panikować, to nic takiego. – Odwróciła wzrok w przeciwną stronę. - Zdecydowałaś już, którą uczelnię wybierzesz? Zbliża się koniec liceum, nie masz już zbyt wiele czasu. – Zmieniła niezręczny dla siebie temat.
     - Myślałam o tym i mam kilka typów, ale decyzję podejmę w przyszłym miesiącu. – W tym momencie usłyszałam klakson samochodu. – To Jared! – krzyknęłam i upiłam duży łyk kawy. – Muszę już uciekać, miłego dnia, Meredith! – Pocałowałam opiekunkę w policzek i wybiegłam na zewnątrz, po drodze prawie rozbijając się o drzwi.

     Gdy stanęłam na werandzie, od razu zauważyłam czekający na podjeździe granatowy, sportowy kabriolet. Ze środka wysiadł przystojny brunet, spoglądając na mnie przez ciemne okulary. Ręce trzymał w kieszeniach swoich ciemnych dżinsów. Błękitna koszulka cudownie otulała jego muskularny tors, a czarna skórzana kurtka dodawała mu drapieżności.

     - Jared! – Podbiegłam do niego i rzuciłam się w jego ramiona.
     - Też się cieszę, że cię widzę, kochanie – zaśmiał się, po czym pocałował mnie prosto w usta. Żarliwie oddałam pocałunek, wplatając ręce we włosy chłopaka. Kiedy się od siebie oderwaliśmy, oboje ciężko dyszeliśmy.
     - Jedziemy do szkoły, czy może w jakieś ustronne miejsce? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem, gładząc dłonią moje plecy.
     Uderzyłam go w ramię.
     - No co? Nawet pożartować nie można? – Udawał obrażonego. Wsiadłam na miejsce pasażera i zapięłam pasy. Po chwili chłopak zajął fotel kierowcy i odpalił silnik.
     - Michael zaprosił nas na imprezę. – Spojrzał na mnie, mrugając przy tym wymownie. – Wiesz, myślałem, że może później moglibyśmy… no wiesz… - Zaczął się jąkać.
     - Nie wiem. – Domyślałam się o co może chodzić, ale nie miałam zamiaru mu niczego ułatwiać.
     - Nieważne – mruknął bardziej do siebie niż do mnie. – Po prostu jesteśmy razem już trzy miesiące i no wiesz… Dobra, skończę już ten temat. Dzwonili twoi rodzice? – zapytał.
     - Tak, ale z nimi nie rozmawiałam – odpowiedziałam, patrząc na swoje dłonie. – To kiedy jest ta impreza? – Postanowiłam nie zaprzątać sobie głowy przygnębiającymi sprawami.
     - No, oto i moja dziewczynka. Za tydzień w sobotę. Będzie świetnie, zobaczysz. Musimy korzystać póki możemy, wiesz w przyszłym roku o tej porze będziemy studentami, a to nie to samo.– Uśmiechnął się do mnie i docisnął mocniej pedał gazu. Spojrzałam na prędkościomierz, wskazywał o wiele za wysoką wartość.
     - Jared zwolnij, proszę – błagałam.
     - Nie lubimy adrenalinki, co? Trzeba to zmienić. – Wbrew moim prośbom przyspieszył jeszcze bardziej. Zdenerwowałam się na niego.
     - Kiedyś przez tę twoją brawurę wylądujemy w rowie – rzuciłam oskarżycielskim tonem. Może panikowałam, ale moja wyobraźnia była stanowczo zbyt bujna, przez co przed oczami stanęły mi obrazy aut po wypadkach. Naprawdę nie chciałam oglądać takich scen na żywo.
     - Hm… mi pasuje, ale tylko jeśli będę w nim leżał na tobie. – Wyszczerzył się do mnie, przestając zwracać uwagę na to, co działo się wokół.
     - Kretyn – burknęłam pod nosem.
     - Za to mnie kochasz – powiedział z przekonaniem. – No i może jeszcze za mój sprawny język i magnetyczną osobowość. – Uśmiechnął się szeroko, na co ja tylko pokiwałam głową.
     - Częściowo masz rację, ta twoja magnetyczna osobowość strasznie mnie przyciąga – odpowiedziałam, też się uśmiechając. Spojrzałam przed siebie. – Uważaj! – krzyknęłam, wbijając się głębiej w fotel i zasłaniając rękami twarz. W naszym kierunku w zastraszającym wręcz tempie zbliżał się czarny kształt. Chłopak natychmiast wcisnął pedał hamulca. Rozległ się donośny huk, samochód wymknął się spod jego panowania, zatoczył na jezdni kilka piruetów, ale na szczęście się zatrzymał.
     - Wow, to było coś. – Jared zagwizdał, próbując uspokoić swój nierówny oddech.
     - Ty jesteś chyba chory psychicznie. Przed chwilą prawie nas zabiłeś i to cię tak cieszy?! – wrzasnęłam na niego. Nie spodziewałam się po nim takiego zachowania.
     - Uspokój się, Ev. Przecież nic się nie stało. Jesteśmy cali i zdrowi i tylko to się liczy. Wiesz, że nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy – uspokajał mnie.
     - Ciesz się, że droga była pusta, w przeciwnym razie inaczej byś gadał. A ten huk? – histeryzowałam.
     - Zaraz sprawdzę, ale to pewnie nic poważnego. Zaczekaj. – Chłopak wysiadł z samochodu, a ja próbowałam się uspokoić. Moje serce nadal pędziło szaleńczym rytmem, adrenalina zrobiła swoje.

     Po kilku chwilach Jared wrócił i usiadł w swoim fotelu, będąc w wyraźnie złym nastroju. Jego dolna warga drżała, a czoło przyozdobiła podłużna bruzda.

     - No i co? – zapytałam z przejęciem.
     - Zabiłem kota. Ten skurczybyk wgniótł mi cały przedni zderzak, ojciec obedrze mnie ze skóry, bo to jego ukochane auto. Cholera. – Zaczął się trząść i złapał mocno za kierownicę, wywołując tym samym moje obawy o jej przyszłość.
     - Przecież to był tylko kot, nie może być tak tragicznie. Zobaczysz, twój ojciec pewnie nawet nie zauważy. – Próbowałam go pocieszyć, kładąc dłoń na jego ramieniu, ale widząc marne efekty, pocałowałam go delikatnie w policzek. Chłopak powoli zaczął odzyskiwać spokój. Na nowo odpalił silnik i odjechaliśmy w stronę szkoły, pozostawiając za sobą zwłoki zwierzęcia. To na pewno nie był dobry początek dnia, a miało być już tylko gorzej.
*** 

     Weszłam do klasy i nie rozglądając się niepotrzebnie, zajęłam swoje miejsce w ławce obok Cassidy Mitchel, pięknej blondynki, która znała prawie wszystkie moje sekrety i należała do grona najbliższych mi osób.

     - No wreszcie jesteś, kochana. – Ucieszyła się moja przyjaciółka. – Zaczęłam już myśleć, że zrobisz sobie wolne, choć to do ciebie niepodobne.
     - Z trudem tu dotarłam, ale oto ja. Jared to jednak dzieciak – wyrzuciłam z siebie, robiąc minę obrażonej królewny.
     - Wow, co się stało, że wreszcie to sobie uświadomiłaś? – dopytywała Cass. – Już tyle razy ci to powtarzałam, ale ty byłaś głucha na wszelkie ostrzeżenia.
     - Zabił kota – mruknęłam, zaplatając ramiona na piersi.

     Cassidy wybuchła gromkim śmiechem, przez co prawie spadła z krzesła. Jej oczy przypominały wąskie szparki, a policzki uniosły się w górę, nabierając purpurowej barwy. Dziewczyna śmiała się tak szaleńczo, że pół klasy zwróciło się w naszą stronę, przez co zrobiło mi się głupio.
     - Co cię tak śmieszy? – zapytałam przyciszonym głosem.
     - Jak go zabił? Wzrokiem, a może ciosem karate? – wydusiła z trudem przez łzy cieknące z jej niebieskich oczu. - Wiesz, on jest bardzo niebezpieczny, szczególnie dla płci przeciwnej. – Momentalnie przestała się śmiać, uświadamiając sobie, co właśnie powiedziała.
     - Nie, rozjechał go samochodem. Została tylko mokra plama na asfalcie. Jest strasznym kierowcą, mógł nas zabić – skarżyłam się. – O co chodziło z tą płcią przeciwną? Czy jest coś, o czym nie wiem? – zapytałam podejrzliwym tonem.

     Cass rozejrzała się na boki. Sądziłam, że nie odpowie, ale zaczęła mówić:
     - No, właściwie to chyba nie… Nie chcę wyjść na plotkarę albo kogoś podobnego, ale ludzie gadają, że za twoimi plecami gania za Megan – wyszeptała tak, jakby zdradzała właśnie największą na świecie tajemnicę.
     - A ci ludzie to może Nicole i wyżej wymieniona Megan? Nie wierz we wszystko, co usłyszysz. Jared nie jest kimś takim– odpowiedziałam. Miałam pewność, bo te plotki dotarły do mnie już dawno temu i zdążyłam je dokładnie sprawdzić. – Zresztą, nie kręcą go takie rude kocice jak Megan, on mierzy trochę wyżej, nie lubi używanego towaru.
     - Dobra, jak tam chcesz. Może po prostu jestem co do niego uprzedzona. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Pamiętasz, że dzisiaj wybieramy się na zakupy? Cotygodniowe babskie popołudnie. – Uśmiechnęła się szeroko.
     - Kurczę, zupełnie zapomniałam. Przepraszam cię, dzisiaj muszę wrócić wcześniej do domu. – Zrobiłam smutną minę, mając nadzieję, że Cass nie weźmie tego zbytnio do siebie. – Może przełożymy to na inny dzień? – zapytałam, chcąc zmniejszyć swoją winę.
     - Dobrze, nie ma sprawy. Wiesz, że będziemy mieć od jutra nowego ucznia w klasie? Mam nadzieję, że będzie zabójczo przystojny i gdy tylko mnie zobaczy, od razu się we mnie zakocha. – Mojej przyjaciółki nie opuszczał dobry humor, jej twarz przybrała rozmarzony wyraz, a w oczach pojawił się charakterystyczny dla blondynki błysk.
     - Żadna tutaj nie ma z tobą szans – stwierdziłam szczerze. – Jeśli nie zwróci na ciebie uwagi, to znaczy że jest gejem, albo kretynem, albo i jednym i drugim – rzuciłam lekkim tonem, ledwie powstrzymując się przy tym od uśmiechu.
     Już wyobrażałam sobie niezbyt subtelne zaloty blondynki. Jeśli nowy uczeń okaże się ciachem, to marny jego los, lepiej żeby od razu uciekł na Alaskę. W tym momencie zadzwonił dzwonek na lekcję. Po chwili do klasy weszła nauczycielka. Gdy sprawdziła obecność, kazała wyjąć kartki.
     - Czy ja o czymś zapomniałam? – zapytałam Cass.
     - No, dzisiaj jest test z wojny secesyjnej – szepnęła moja przyjaciółka.
     - O cholera! Jak mogłam o tym zapomnieć. – W rezygnacji głośno westchnęłam, uderzając się dłonią w czoło.
     - Nic dziwnego, skoro cały czas siedzisz z Jaredem w składziku na miotły.
     - Ej, wcale z nim tam nie przesiaduję – zaprzeczyłam z oburzeniem.
     - Ja i tak wiem swoje. – Cassidy uśmiechnęła się szelmowsko, a ja kopnęłam ją pod stołem w łydkę, wywołując jej ciche skargi.

     - Koniec rozmów. To jest test. – Nauczycielka rozdała malutkie karteczki, na których zapisane były pytania, a my mieliśmy odpowiedzieć na nie na swoich kartkach. Gdy przeczytałam zadania od góry do dołu, w moim umyśle rozbrzmiał mentalny jęk. Oczyma wyobraźni już widziałam to wielkie, czerwone F, które wkrótce dostanę. Wymyśliłam odpowiedzi na każde pytanie, ale nie miałam złudzeń - panna Morwinger nie była fanką improwizacji i swobodnego podejścia uczniów do historii.

     - Myśl, kretynko – powtarzałam sobie. - Jakie wydarzenie zapoczątkowało wojnę secesyjną? Krótko je opisz i podaj dokładną datę. – Przeczytałam w myślach pytanie. Byłam pewna, że znałam odpowiedź, a przynajmniej gdzieś o tym słyszałam, ale jakoś nie mogłam sobie tego przypomnieć. Wymyśliłam więc odpowiedź dyplomatyczną, choć pewnie daleką od właściwej. Z resztą pytań postąpiłam podobnie.

     Gdy wszyscy oddali swoje kartki, zwróciłam się bardzo poważnie do Cass. – Od tej pory przypominaj mi o wszystkich sprawdzianach dzień wcześniej.

     - Spoko, jeśli nie zapomnę – zachichotała.

     Podczas przerwy poszłyśmy do swoich szafek, żeby zabrać z nich nasze rzeczy. Gdy otworzyłam moją, coś wypadło na podłogę. Schyliłam się, by to podnieść i z przerażeniem stwierdziłam, że było to zdjęcie przedstawiające mnie samą, stojącą w piżamie w oknie swojej sypialni. Z tyłu znajdował się tekst złożony z liter wyciętych z gazety. – Wiem o tobie więcej niż myślisz.

     Moje ręce zaczęły drżeć. - Kto mógł to zrobić? – zadałam sobie w myślach pytanie.

     - Ej, co się dzieje? – Cass zauważyła moje zdenerwowanie. Podałam jej zdjęcie, na co ona tylko kiwnęła głową.
     - To pewnie tylko jakiś żart, nie przejmuj się. Może to Jared próbuje cię wkręcić? – Uspokajała mnie.
     - Mam nadzieję, bo to wcale nie jest przyjemne. A jeśli ktoś mnie śledzi? – zapytałam. Byłam nie na żarty przestraszona, a jeśli okaże się, że jakiś psychopatyczny morderca obrał mnie na swój nowy cel. Mimowolnie zadrżałam.
     - Spokojnie, nic złego się nie stanie. Na razie o tym nie myśl, jeśli to się powtórzy, wtedy trzeba będzie coś z tym zrobić. Potraktuj to jako głupi żart któregoś z dzieciaków. – Cass objęła mnie i poszłyśmy na kolejne zajęcia, jednak niepokój mnie nie opuszczał.

     Postanowiłam nie zaprzątać sobie tym na razie głowy. W końcu głównym celem autora wiadomości było spowodowanie mojego strachu, ale nie znaczyło to, że miałam manifestować swoje obawy wszem i wobec.




You May Also Like

0 komentarze

Dziękujemy za poświęcony czas na naszym blogu. Będzie nam miło, jeśli zostawisz kilka słów od siebie ;)
Pozdrawiamy – Ailes.